poniedziałek, 29 marca 2010

Plusy i minusy 31. kolejki

Na plus:

Roma. Największy plus dla Romy. To oczywiste. Inter pokonany, szczyt odległy jedynie o punkt. Niesamowity zwrot wydarzeń w ustalonym już wydawało się scenariuszu. Jaki to był mecz? Dość wyrównany, może nawet zasługujący na to, by zakończyć się remisem (słupki i poprzeczki nerazzuri). Ale to takie właśnie mecze znaczą drogę do końcowego sukcesu, wygrane okupione krwią i łzami. Inter nadal pozostaje faworytem. Ale sam fakt, że dostrzegam już szansę dla giallorossi o czymś mówi. Dostrzegam je w terminarzu, w rozdwojeniu jaźni Interu (Champions League), wreszcie w korzystnym bilansie bezpośrednich pojedynków, a także w determinacji, jaką powinien mieć Ranieri i jego piłkarze by w końcu utrzeć nosa butnemu Portugalczykowi ;)

Pizarro. Indywidualne wyróżnienie dla chilijskiego pomocnika Romy. Nie tylko za ten mecz, ale i za cały sezon. Kibice ze stolicy, w typowym dla rzymian stylu, krytykowali często filigranowego piłkarza. Że za wolny, że za słaby fizycznie, że za mało walczy. Daj Boże każdemu zespołowi takiego "wolnego" i "nie walczącego" rozgrywającego. Znakomita forma, świetna gra, zgłoszone aspiracje do mojej "11' sezonu.

Druga połowa Fiorentiny. Jedne z najlepszych 45 minut, jakie zagrali w tym sezonie viola. Imponujące akcje ofensywne, szybkie tempo. Szaleję za Joveticem, to niesamowity talent. Dobre zmiany Cesare Prandellego, zarówno personalne, jak i taktyczne. Jego drużyna jest w wysokiej dyspozycji, szkoda, że tak późno zaczęła finisz. Chyba za późno.

Gol Alexa. Forma Alessandro Del Piero to w tych rozgrywkach dość trudny temat. Przykro pisać o przeciętnym sezonie jednego z największych włoskich piłkarzy ostatniego ćwierćwiecza. Tym milej więc podkreślić kapitalnego gola zdobytego w meczu z Atalantą. Gol w typowym dla niego stylu i wygrana, które podtrzymuje nadzieję bianconeri na czwarte miejsce. Plusem również zwycięska bramka Felipe Melo, który dawno już nie wpisywał się do meczowego protokołu w pozytywny sposób.

Romario z Salento. Kapitalny sezon Fabrizio Miccolego. Hat-trick wrzucony do siatki Bologni przybliża Palermo do 4. miejsca. Miccoli gra znakomicie, drybluje, asystuje, strzela piękne bramki. Miasto Palermo zasługuje na poznanie smaku występów na wielkiej futbolowej scenie. Wystarczy choćby zobaczyć z jaką miłością i siłą wspierają swoich pupili.

Na minus:

Milan. Minus za wynik, gra taka zła nie była. Rossoneri nie wykorzystali kolejnej okazji na zbliżenie się do Interu. Być może już ostatniej. Leonardo już naprawdę nie ma kim straszyć. Milan był bliższy wygranej, ale odradzające się Lazio zasłużyło na ten remis. A propos rzymian, sądzę, że będą oni języczkiem u wagi w walce o tytuł. Zagrają u siebie zarówno z Romą, jak i z Interem.

Chievo i Parma. "Jesteśmy uczciwymi piłkarzami. Miało być 0-0 i jest 0-0". Tyle w tym temacie.

Siena i Livorno. Swoimi remisami (odpowiednio: z Genoą i Bari) zrobili kolejny krok w kierunku spadku. Dziwna była apatia z jaką grały obie ekipy, jakby bez wiary w sukces. Z Serie B, nawet przy wysokich nakładach, co pokazuje Torino, wcale nie jest łatwo się wydostać. Niewykluczone, że z którąś z tych ekip żegnamy się na dłuższy czas. Chyba bez żalu, bo praktycznie pod żadnym względem nic nie wnosiły do ligi.

Atak na Zebinę. Jonathan Zebina i Felipe Melo należą do najbardziej krytykowanych przez fanów piłkarzy Juve. Francuz stał się obiektem jeszcze mocniejszych ataków, gdy pokazał w Londynie środkowy palec wyzywającym go sympatykom Starej Damy. W niedzielę granica została jednak przekroczona. Jakiś półgłówek uderzył zawodnika, gdy ten wsiadał do autokaru przez meczem z Atalantą. Na debilizm lekarstwa nie ma. Ale lek na eliminowanie z futbolu podobnych osobników wymyślić już łatwiej.


foto: arabnews.com

sobota, 27 marca 2010

Wchodzimy w ostatnią prostą

Piłkarze Serie A narzucają nam ostatnie całkiem niezłe tempo. Oni jakoś je wytrzymują, autor bloga, jak widać, troszkę niedomaga;) Podsumowanie środowej serii spotkań dopiero dziś. A przecież już dziś także starcie Romy z Interem. Będzie się działo. 30. kolejka potwierdziła to, o czym pisałem kilka dni temu - Milan ma już pusty bak. Drużyna Leonardo zaczyna topnieć w pierwszych promieniach wiosennego słońca. Natury nie da się oszukać.

Rossoneri mają zbyt wąski skład nawet wtedy, gdy wszyscy są zdrowi. Tymczasem aktualnie drużyna ta radzić musi sobie m.in. bez Nesty, Pato, Beckhama. Widać było, że piłkarze Parmy są szybsi i bardziej zdeterminowani. Milan zawiódł. Zrobił zbyt mało by wygrać, więc przegrał. W niedzielnym meczu z rosnącym w siłę Lazio nie zagrają zawieszeni Pirlo i Ronaldinho. Będzie bardzo ciężko o komplet oczek. A potem rossoneri terminarz mają naprawdę przerażający.

Inter i Roma łatwo wygrały swoje pojedynki i już szykują się do meczu sezonu. Zwracam uwagę na powrót na boisko Chivu (w specjalnym kasku), a także wysoką formę Motty i Eto'o, piłkarzy, którzy jak dotąd nie do końca spełniali oczekiwania, z jakimi przybywali do Mediolanu. Inter przyjedzie do Rzymu w dobrym stanie. Spotka na swojej drodze równie dobrze usposobionego rywala.

O meczu tym jeszcze wspomnę. Teraz poznęcam się przez chwilę nad Juventusem. Kopanie leżącego nie jest specjalnie honorowym zajęciem. Dlatego będzie krótko. Słabizna, porażka na całej linii. Stara Dama była w Neapolu tak bezradna (szczególnie po przerwie), że aż zęby bolały. Pamiętam nasze zachwyty po pierwszych kilku kolejkach. To było lata świetlne temu. Aktualne Juve jest bezjajowe, biega w jednostajnym tempie i nie ma wiary w sukces. Nie będzie Ligi Mistrzów. Będzie rewolucja.

W walce o czwarty plac kibicuję Palermo Delio Rossiego. Ze względu na osobę szkoleniowca, ale przede wszystkim na ilość nagromadzonego w tym składzie talentu. Jestem pewny, że Rossi, bogatszy o doświadczenia z Lazio, dobrze przygotuje ekipę do walki o piłkarski raj. Kjaer, Pastore, Miccoli, Hernandez czy Cassani to piłkarze, których z dumą można pokazać w Euopie. Meczem w Genui, tylko przez własną niefrasobliwość zakończonym podziałem punktów, rosanero potwierdzili, że na zaszczyt ten zasługują najbardziej. Forza Palermo.

Pisałem o tym, że w siłę rośnie Lazio. Piłkarze Reji zaczynają szybko biegać i szybko grać piłką, czego w tym sezonie jeszcze w ich wykonaniu nie widzieliśmy. Siena poległa bezdyskusyjnie, a przecież był to dla nich mecz o życie. Tymczasem tylko świetna gra Curciego w bramce uratowała ich przez pogromem. Toskańczyków dużo energii kosztowały chyba ostatnie tygodnie rozpaczliwej pogoni za rywalami. Spadną z ligi z podniesioną głową. W przeciwieństwie dla Livorno, któremu sił starczyło tylko na 30 minut biegania.

Walka toczyć się będzie już tylko o uniknięcie 18. miejsca w tabeli. Akcje Lazio rosną, więc spadek przestaje im zagrażać. Fiorentinę pobiła Catania. Miała sporo farta, bo viola marnowali okazje bramkowe na potęgę. Nie zmienia to faktu, że ekipa Mihajlovica nie wygląda jak ktoś, kto mógłby z Serie A wylecieć. Wydaje się więc, że Atalanta musi "liczyć" na Udinese, które tylko zremisowało z Chievo po kolejnym w ostatnim czasie "dziwnym" meczu.

Antonio Cassano wrócił do swojego Bari, miasta, które go wychowało, klubu który dał mu świetny start do dużego futbolu. Fantantonio zdobył gola, ale nie okazywał przy tym radości. Ładny gest w stosunku do swoich byłych fanów, doceniony przez licznie zgromadzoną publiczność. Nadal mam przed oczami wspaniałego gola, którego Cassano zdobył w grudniu 1999 roku, ośmieszając przy tym pół obrony Interu. I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że piłkarz ten osiągnął tylko ułamek tego, co mógł. Gdyby był trochę mądrzejszy.

Na koniec raz jeszcze o dzisiejszym meczu Romy z Interem. Będzie to starcie nie tylko dwóch drużyn, ale i dwóch filozofii prowadzenia klubu. Dość oszczędnej w ostatnich latach ze strony rzymskiej i często beznadziejnie rozrzutnej po stronie Interu. Giallorossi jako jedyni rzucali nerazzurri wyzwanie w erze po calciopoli. Zawsze jednak czegoś brakowało, by zdetronizować mistrza.

Inter ma na pewno mocniejszy skład, wydaje się też, że jest w minimalnie lepszej formie psycho-fizycznej. Zdobycie Stamford Bridge dało im zastrzyk optymizmu niezbędny do udanego finiszowania. Roma leci na skrzydłach entuzjazmu i tu musi szukać swoich nadziei. Musi zagrać odważnie, z polotem. Ma zespół ciągle głodny, wygrała w swojej historii mało jako klub. Niewiele też wygrali w swoich klubach piłkarze aktualnie ją tworzący. Ten głód musi ich popchnąć do wygranej, bo lepszej okazji na scudetto mogą już nie mieć.

Problemem może być to, że Roma wielokrotnie w ostatnich latach dochodziła do pewnego punktu, by potem w kluczowym momencie nagle widzieć jak napompowany balon pęka. A balon napompowany z Rzymie pęką zawsze najgłośniej. Roma to ponoć drużyna przegranych, a Ranieri to przegrany trener. Czy zmienią dziś tę opinię? Tylko wygrana daje im nadzieje. Sądzę jednak, że Inter, nawet w obliczu rosyjskiego najazdu w Lidze Mistrzów, jest na tylko klasową ekipę, że zagra spokojnie, konsekwentnie i na Olimpico nie przegra.


foto: goal.com

poniedziałek, 22 marca 2010

29. kolejka, czyli panie na linii


Bohaterowie są zmęczeni. Inter utrzymał pozycję lidera, mimo, że przywiózł z Sycylii tylko jeden punkt po remisie 1-1 z Palermo. To był niezły mecz z obu stron. Gospodarze mądrze i szczelnie się bronili, wyprowadzając groźne kontry, a nerazzurri potrafili przejąć kontrolę nad grą i stworzyć więcej okazji bramowych. Interowi w drugiej połowie brakło chyba trochę sił, co po heroicznej postawie w Londynie można zrozumieć. W każdym razie, zespół Mourinho potwierdził, że duchy Catanii odeszły już w zapomnienie i że powrót na właściwe tory, prowadzące do scudetto jest tylko kwestią czasu.

Milan się sypie. Rossoneri nie wykorzystali szansy na przeskoczenie lokalnego rywala. Uczciwie powiedzieć musimy, że remis 1-1 z Napoli jest dla drużyny Leonardo niezłym wynikiem, bo goście zagrali dobry mecz i na pewno oczko ugrane na San Siro to zasłużony owoc ich wysiłków. Spójrzmy na skład gospodarzy, z Favallim, Oddo, czy Mancinim. Ta drużyna rozsypuje się kadrowo, a i tak dokonuje w tym sezonie cudów. Leonardo jest jednym z największych wygranych ostatnich miesięcy. Stracił Nestę, Beckhama, wczoraj znów wypadł Pato (co z tymi jego mięśniami?!). A mimo to nadal liczy się w walce o tytuł. Czapki z głów.

Super Mirko. Mirko Vucinic to jeden z tych graczy, którzy mocno pretendując do tytułu piłkarza, których poczynił największe postępy. Czarnogórzec zawsze kojarzył mi się ze swoim poprzednikiem na lewym skrzydle giallorossi, Marco Delvecchio. Włoch był piłkarzem niezwykle przydatnym, świetnie pracującym dla drużyny, zawsze aktywnym, zawsze pod grą. Jego główną wadą była irytująca nieporadność pod bramką rywala. Cenili go szkoleniowcy (jak np. Fabio Capello), nie do końca rozumieli kibice. Vucinic też taki był. Do tego sezonu. Piłkarz ten, w ostatnich kilkunastu tygodniach, nagle przemienił się w człowieka stanowiącego w każdym momencie zagrożenie dla bramki rywala. W killera pola karnego. Coraz więcej goli zdobywa po chytrych uderzeniach wewnętrzną częścią stopy po długim rogu (coś w stylu Alexa Del Piero z dobrych czasów). Przy przedłużającej się nieobecności Tottiego (wróci na Inter?), to na Mirko opiera się gra ofensywna giallorossi. Hat-trick w meczu z Udinese (4-2) tezę tę tylko potwierdza.

Fantantonio wrócił. Antonio Cassano powrócił, po kilkunastu tygodniach, do podstawowej jedenastki Sampdorii. Widać było brak czucia piłki, widać to było przy dwóch łatwych okazjach bramkowych, zmarnowanych w straszny sposób w pierwszej połowie. Ale od czego są geniusze? 35 metrów od braki rywala, szybki rzut oka na ustawienie bramkarza, kapitalny wolej, przedziwna parabola lotu piłki, błąd Chimentiego. Gol. Ilu piłkarzy strzelałoby z tej pozycji? W lidze włoskiej pewnie tylko Mascara i Quagliarella. Bentornato, Antonio.

Zac - tradycyjnie. Jednym zdaniem: Juventus pogrąża się coraz bardziej. Nie zasługuje absolutnie na czwarte miejsce i szczerze mówiąc, wolałbym aby go nie zajął. Niech to będzie nauczka dla działaczy Juve. Nie dość, że zepsuli sprawy w lecie, to potem jeszcze dorzucili do pieca, zatrudniając Alberto Zaccheroniego. Prawdziwy strzał we własną stopę.

Motywator Cellino. Piłkarze Lazio spędzili cały poprzedni tydzień za zgrupowaniu w Norcii. Mieli tam odnaleźć spokój ducha i jedność interesów. To drugie chyba się udało, bo drużyna kategorycznie i jednogłośnie odmówiła współpracy z psychologiem, Daniele Popolizio, którego zatrudnić chciał prezydent Lotito. Chyba słusznie. Dlaczego? Prezydent Cagliari, Massimo Cellino, powiedział przed meczem, że w razie porażki z Lazio, jego piłkarze zwrócą kibicom pieniądze za bilety. Czy taka wypowiedź nie była najlepszą możliwą motywacją dla niedocenianych ewidentnie rzymian? Lazio wygrało 2-0, choć przyznać też trzeba, że piłkarze z Sardynii niespecjalnie gościom w tym przeszkadzali.

Chievo-Catania x. Firmy bukmacherskie przestały przyjmować zakłady na ten mecz juz kilka dni temu. Na boisku padł oczywiście szalenie zaskakujący wszystkich remis. Takie sytuacje tylko podważają powagę calcio. A tej powagi zostało już niestety niewiele. Jedyny plus - Błażej Augustyn uznany najlepszym piłkarzem na boisku przez stację Sky. Szkoda tylko, że w ustawionym meczu.

Odrodzenie Fiorentiny. Zespół Cesare Prandellego wraca do gry. Nie tylko o Ligę Europejską, ale i o czwarte miejsce. Dziewięć goli wbitych Bayernowi, Napoli i Genoi robi wrażenie Biorąc pod uwagę kapryśną formę wyprzedzających ich drużyn, viola mogą jeszcze skutecznie zaatakować ten cel. Jeśli Jovetić i Montolivo będą nadal grali tak wspaniale jak w sobotę...

Amaranto u bram piekła. Żenująca porażka 0-3 w Bergamo zepchnęła Livorno na ostatnie miejsce w tabeli. Od dawna pisałem, że to najsłabsza ekipa w lidze. Grający brzydko, siłowo, bez polotu. Nie będę płakał za nimi. Wręcz przeciwnie, nie ukrywam, że to nielubiana przeze mnie drużyna. Brzydki stadion, najbardziej upolitycznieni kibice we Włoszech, irytujący prezydent Spinelli i trener Cosmi. Już w środę definitywnie pogrzebie ich Inter. Nie będę płakał za Livorno. To jeden z tych klubów, bez których Serie A nie straci absolutnie nic.

Kobiety z chorągiewką. Piłkarze Bari i Parmy zostali wyprowadzeni na niedzielny mecz przez dość nietypową trójkę sędziowską. Głównemu arbitrowi asystowały na liniach dwie panie, Cristina Cini i Romina Santuari. Obie spisały się bardzo dobrze. Czy to sposób na poprawę poziomu sędziowania w Serie A? Takie eksperymenty mnie osobiście cieszą, w końcu kobiety są ponoć bardziej spostrzegawcze od mężczyzn...


foto: corrieredellosport.it

piątek, 19 marca 2010

Interu wyboista do finału droga


O wczorajszej porażce Juventusu nie ma chyba co pisać zbyt wiele. Londyńska klęska definitywnie potwierdziła, że ten sezon to dla Starej Damy totalne dno. I nie zmieni zdania tego w żadnym stopniu nawet zajęcie 4. miejsca w lidze. Aspiracje sięgały przecież wyżej. Miała być walka o scudetto. Nie chcę kopać leżącego, nie chcę jeździć po piłkarzach i Zaccheronim, którego misja mu powierzona ewidentnie przerasta. 10 lat temu Juventus poległ 0-4 w Vigo z Celtą i pożegnał się z Pucharem UEFA. Wtedy też Włosi kończyli w "9" i dali sobie wbić 4 gole. Ale wtedy przynajmniej byli jednocześnie liderami Serie A.

Inter natomiast spotka na swojej drodze do Madrytu CSKA, sensacyjnego pogromcę Sevilli. Media piszą o szczęśliwym losowaniu, ale ja wolałbym widzieć podopiecznych Mourinho w drugiej połówce drabinki, na miejscu Manchesteru United. Dlaczego? Bo Bayern to ekipa niezła, ale co pokazały starcia z Fiorentiną, spokojnie do ogrania. Po przejściu Niemców w półfinale czekaliby na nerazzurri Francuzi. Droga do finału pół-otwarta?

Tymczasem, jeśli uda się przejść przybyszów ze Wschód, to mieć będziemy starcie Interu z Barcą lub Arsenalem. Obie ekipy grają szybki, techniczny futbol. Co pokazały pojedynki grupowe nerazzuri z blaugrana, jest to futbol trochę zbyt wyrafinowany na niebiesko-czarną solidność. Obawiam się, że na Barcie (na której awans do 1/2 jednak stawiam) sen Interu może zostać brutalnie przerwany.

A co sądzicie Wy? Jak widzicie ekipę The Special One w pojedynku z CSKA? A potem w ewentualnych bojach półfinałowych? Stawiacie na Arsenal czy Barcelonę jako rywala? Czy Waszym zdaniem finał jest dla Interu realny?


foto: uefaclubs.com

środa, 17 marca 2010

Inter wygrywa. A ja posypuję głowę popiołem

Jak miło jest się pomylić. Jak przyjemnie jest stwierdzić, że człowiek nie dowierzał, wątpił w czyjeś szanse. A potem widzieć jak outsider bije faworyta. Bije go zasłużenie, w dużym stylu. Wręcz bezdyskusyjnie. Tak, pamiętam co działo się w pierwszym starciu obu drużyn. Ale uważam twardo, i tezy tej będę bronił, że Inter zasłużył na awans do ćwierćfinału. Mecz na Stamford Bridge był popisem nerazzurri. I ich trenera. I tu muszę trochę uderzyć się w pierś. Ale z jaką przyjemnością!

Jose Mourinho zaskoczył mnie. Absolutnie pozytywnie. Jeśli rozpatrujemy ten mecz w kategorii pojedynku dwóch trenerskich osobowości, to Carlo Ancelotti został dziś rozłożony na łopatki. Całkowicie i bezdyskusyjnie. Nie miał na ten wieczór żadnego pomysłu. A nawet jeśli miał, to zabił go mu pewien butny Portugalczyk i jego piłkarze.

Jakże odważne było wystawienie w podstawowym składzie Interu trzech napastników i podwieszenie im z tyłu Wesleya Sneijdera. Przyznam, trzeba mieć jaja, żeby coś takiego zrobić. Trzeba mieć jaja, aby wierzyć, że Pandev i Eto'o będą w stanie konsekwentnie i skutecznie wspierać w fazie defensywnej trójkę środkowych pomocników. The Special One nie tylko w to wierzył. To mu naprawdę wypaliło.

Dwóch środkowych pomocników plus czterech graczy stricte ofensywnych. Ale jednocześnie pressing i pełne pokrycie pola gry. Kameruńczyk i Macedończyk blokujący boczne sektory. Milito wspaniale funkcjonujący jako samotny jeździec, przyjmujący na achillesy i kolana kopniaki obrońców gospodarzy i jednocześnie stanowiący punkt odniesienia dla drużyny, gdy idzie o akcje ofensywne. I Esteban Cambiasso, zabierający rywalom każdy milimetr przewagi, jaką wywalczyli w środku pola. I wysoki pressing. Absolutny klucz do powodzenia w tym pojedynku.

Inter miał słabszy moment w końcówce pierwszej połowy. Ale poza tym był żelazny. Potrafił zmusić londyńczyków do prymitywnego wkopywania futbolówki we własne pole karne, gdzie rządzili Lucio i Samuel. Doprawdy, gra Chelsea ocierała się o żenadę. Bez myśli przewodniej, bez serc, bez ducha. Nie takich The Blues się spodziewałem. Bardzo mnie zawiedli.

Podopieczni Mourinho wypracowali sobie sporo okazji strzeleckich. Wbili piłkę do siatki rywala dopiero w końcówce, za sprawą irytującego dotąd niezdecydowaniem w ofensywie Samuela Eto'o. Kluczowe w tej akcji było wspaniałe podanie Sneijdera, nie pierwsze zresztą w tym meczu. Inter nie tylko zasłużył na awans. Zasłużył też na wygraną na Stamford Bridge.

Na pochwałę zapracowali też solidnie fani niebiesko-czarnych. Słychać było tylko ich. Angielski model kibicowania, skupiony na robieniu ze stadionu smutnego teatru, musiał dziś pokłonić się rozśpiewanym fanom z Mediolanu. Do cholery, czy nie po to wymyślono futbol? Czy nie takich tifosi potrzebujemy?



foto: corrieredellosport.it

poniedziałek, 15 marca 2010

Seedorf zerwał pajęczynę. I ożywił sezon

Inter rozkręca ligę. Nie do końca rozumiem co dzieje się z zespołem Mourinho. Jeszcze kilka tygodni temu spokojnie panowali w Serie A, teraz dali się doścignąć Milanowi na odległość jednego punktu. Na pewno w jakimś stopniu wpływ na całą sytuację miało zawieszenie Portugalczyka po teatrzyku jaki urządził podczas pojedynku z Sampdorią. Jego brak na ławce jest odczuwalny. Myśli nerazzurri może też rozpraszać Liga Mistrzów. Są to jednak chyba tylko wymówki. Inter gra ostatnio znów tak, jak przez większość kadencji Mourinho. Nudno i w sposób dość przewidywalny. Pandev, tak jak się spodziewałem, ma już pusty bak (nie jest przygotowany do sezonu). W drużynę wkradła się nerwowość. Prowadząc z Catanią, nie powinni tak łatwo dać się ograć. Nie mieli w ogóle kontroli nad meczem. Statystyki są nieubłagane: 7 oczek mniej niż rok temu o tej samej poprze. Osiem mniej niż w 2008 roku. Scudetto zagrożone? Zdecydowanie na własne życzenie.

Inter przed Chelsea. Jak dla mnie, niewiele zmieniło się w porównaniu z tym, co napisałem przed pierwszym meczem tych ekip. Inter ma zapas jednego gola, ale chyba też poczucie, że jest drużyną od Chelsea słabszą, co widać było na Giuseppe Meazza. Paradoksalnie, największą szansą Interu jest brak Petra Cecha. Hilario i Turnbull (wystąpi ten drugi) nie gwarantują gry na międzynarodowym poziomie. Mourinho zagra pewnie tak, jak z reguły grały jego zespoły w europejskich meczach wyjazdowych. Postawi czarno-niebieski autobus przed własnych polem karnym i uskuteczni wybijankę. Wybijankę piłki po trybunach i wybijankę Chelsea z rytmu. Będą prowokacje, gra na czas, ale i ofiarne interwencje w obronie. Zobaczymy na ile wielki wieczór będzie miał Julio Cesar. I na ile Diego Milito będzie w stanie odciążyć zespół z przodu. Daję Interowi jakieś 30 % szans na awans. No chyba, że Portugalczyk po raz pierwszy odkąd jest w Mediolanie, pokaże, że zasługuje na nadany mu (przez samego siebie, rzecz jasna) przydomek The Special One. Na razie dość niespodziewanie zostawił w Mediolanie Mario Balotellego.

Niezłomność senatorów Milanu. Rossoneri wygrali 1-0 z Chievo po kapitalnym uderzeniu Seedorfa w doliczonym czasie gry. Imponujące było parcie, jakie miała ekipa Leonardo na ten sukces. Pracowali na niego, wierzyli nawet wtedy, gdy wskazówka zegara docierała do 90. minuty. Świetne zmiany dali strzelec gola i Pippo Inzaghi. Leonardo znów postawił w drugiej połowie wszystko na jedną kartę, grając systemem "4-2-fantazja". Mecz ten podkreślił po raz kolejny wiele problemów Milanu. Zarówno tych kadrowych, jak i tych w organizacji gry. Chievo nie musiało przegrać. Ba, zdobyło nawet prawidłowego gola! Niemniej, Milan ma już tylko punkt mniej niż Inter. Kto uwierzyłby w to miesiąc temu? Czy jednak poziom gry, jaki prezentuje duet liderów nie jest smutnym dowodem na dalsze obniżanie się poziomu rozgrywek? O tym kibice rossoneri myśleć na razie nie muszą. Co najmniej przez tydzień mogą realnie śnić o scudetto. I cieszyć się, jak jeden z naszych ulubieńców, Tiziano Crudeli.

Brawo, Sinisa. Na początku rozgrywek wielokrotnie pisałem, że Catania gra całkiem ciekawy futbol. Brakuje jej jednak trochę szczęścia, ale i boiskowej mądrości. Zmieniło się to wszystko po objęciu drużyny przez Sinisę Mihaljlovica. Serb dał tej drużynie wiele solidności z tyłu. W końcu był dobrym obrońcą. Przeszczepia jej też swój charakter. Bo tego, że Sinisa był niesamowitym walczakiem na boisku, nikomu nie muszę chyba udowadniać. Catania wygrała z Interem, po raz kolejny potwierdzając, że przeżywa znakomity okres. Dużo i szybko biegają, fajnie klepią piłeczką. Nie załamał ich nawet poważny uraz Llamy. Dla Martineza to chyba ostatni sezon na Sycylii, bo to piłkarz o wiele większego formatu. Co tu więcej dodać? Brawo, Sinisa!

Wyścig żółwi o 4. miejsce... Juventus-Siena 3-3, Napoli-Fiorentina 1-3, Bologna-Sampdoria 1-1, Udinese-Palermo 3-2. Jeżeli nikt nie chce zająć czwartego placu, oznaczającego szansę gry w Champions League, to może lepiej powiedzieć to głośno i otwarcie? I nie oszukiwać samych siebie i fanów? Bo potem okaże się, że włoski przedstawiciel w tych prestiżowych rozgrywkach dostanie po głowie już na pierwszej przeszkodzie...

...i o utrzymanie. Porażki Lazio i Atalanty. "Tylko" remisy Sieny i Livorno (choć cenne). Wygląda na to, że do utrzymania wystarczyć może rekordowo niska liczba punktów. A prawda jest taka, że cała czwórka zasługuje, pod względem piłkarskim, na spadek. Jedynie Sienie należą się trochę cieplejsze słowa za wytrwałą pogoń za bezpośrednimi rywalami. Sądzę, że okaże się ona jednak spóźniona.

Deja vu Romy. Jeśli pisałem kilka tygodni temu, iż największym sukcesem zespołu jest w tym sezonie solidność obronna, to proszę teraz o wykreślenie tych słów z protokołu. Coś się w tym mechanizmie popsuło. Nawet powrót Julio Sergio po kontuzji niewiele zmienił. Livorno kilka razy w banalny sposób złamało obronę Romy, która fatalnie zastawiała pułapki ofsajdowe (Motta!). Przez takie "wielbłądy" Panathinaikos z dziecinną łatwością wyrzucił podopiecznych Ranierego z pucharów. Teraz Roma musi już chyba zapomnieć także o (wice)mistrzowskim tytule.

300 razy Del Piero. Gole nr 300 i 301 w karierze Alexa Del Piero były przedostatnimi (była jeszcze bomba Candrevy) radosnymi chwilami niedzielnego popołudnia dla kibiców Juve. Potem było już tylko gorzej. Zejść ze stanu 3-0 na 3-3 w meczu przeciwko ligowemu outsiderowi to nie porażka. To blamaż.

Antybohaterowie kolejki. Zdenek Grygera i Sulley Muntari. Ten pierwszy najpierw "asystował" przy golu Maccarone, a potem wypracował Toskańczykom karnego. Ten drugi zarobił dwie żółte kartki w kilkadziesiąt sekund i sprokurował w kretyński sposób "jedenastkę" dla Catanii. Czecha fani Starej Damy mają już dość od dłuższego czasu. Ghanijczyk mocno pracuje na ten status.

Zarate na Curva Nord. Zawieszony za czerwoną kartkę Argentyńczyk przyjął zaproszenie fanów biancocelesti i oglądał wspólnie z nimi mecz Lazio-Bari z najgorętszego sektoru na Stadio Olimpico. 45 tysięcy gardeł nie pomogło. Rzymianie zagrali żenująco słabo. Maurito mógł tylko ukryć twarz w dłoniach.

Znów dużo goli. 39 bramek w 10 meczach. 8 trafień w Genui (gdzie Genoa i Cagliari potwierdziły, że grają najładniejszą piłkę w Italii), po 6 w Turynie i Livorno. Włosi zaczynają ostatnio ostro strzelać. Zrywamy łatkę nudziarzy? Prosimy o więcej. I grubiej.


foto: corrieredellosport.it

środa, 10 marca 2010

Ku pokrzepieniu serc


No i ostał się tylko Inter. Spodziewałem się tego. Jedynie nerazzurri bronić będą honoru Włoch w Lidze Mistrzów. Ciągle w 1/8 finału, rozciągniętej w tym roku do granic przyzwoitości. Nadzieją zespołu Jose Mourinho w rewanżu z Chelsea będzie w jakimś stopniu golkiper Anglików, Hilario. Milan i Fiorentina nadziei już mieć nie mogą, są za burtą.

Rossoneri polegli totalnie. Coś tam w pierwszej połowie próbowali grać, coś tam próbowali klepać, ale wystarczało to jedynie na kilkanaście dłuższych wymian futbolówki. I jedną okazję Dinho. Po przerwie swoją szansę, kapitalną zresztą, miał Huntelaar. I to byłoby właściwie na tyle.

Gdy okazało się, że na Old Trafford nie zagra Nesta, postawiłem na Milanie definitywny krzyżyk. Nie wyobrażałem sobie duetu Silva-Bonera powstrzymujących ataki Czerwonych Diabłów. No i Rooneya. Powtarzam - jak na razie, głównego kandydata do Złotej Piłki. 4-0 było niestety zasłużonym wymiarem kary. Czy ta porażka poczyni w głowach piłkarzy Milanu duże spustoszenie? Jak to odbije się na ich ligowym finiszu?

Fiorentinie do awansu brakło, paradoksalnie, cwaniactwa. Tego cwaniactwa, którego tak często Włochom się zazdrości. Tego cwaniactwa, które często irytuje, bywa bezczelne i aroganckie. Które przez lata w jakiś irracjonalny sposób przepychało włoskie ekipy do kolejnych rund. Tego brakło. Fiorentina odpadła z podniesioną głową. Pięknie, nie po "makarońsku".

W pierwszym meczu zminimalizowała straty. Wczoraj zaprezentowała się świetnie, przez 65 minut grając futbol wyborny. Zabił ich niesamowity gol Robbena, stracony w sposób uwłaczający włoskiej konsekwencji i wyrachowaniu. Szkoda, bo piłkarsko viola Bawarczykom wcale nie ustępowali. Grali agresywnie, wyprowadzali ciekawe ataki, a trafieni, sami oddawali ciosy. Bramka Holendra była jak zamraczający podbródkowy. Dzięki niej Bayern załatwił sprawę, wygrał na punkty.

Nie chcę tu wracać do fatalnej decyzji pana Ovrebro z pierwszego meczu. Wolę podkreślić klasę drużyny i jej trenera. Cesare Prandelli świetnie przygotował swoją ekipę do tego dwumeczu. Jovetić, Vargas, Gilardino potwierdzili najwyższą europejską klasę. Czuje się w powietrzu, że epoka Prandellego w Toskanii może dobiegać końca. Dwumecz z Bayernem, choć przegrany, był wisienką na tym smacznym i efektownym torcie. Odważna, zuchwała i ofensywna Fiorentina zrobiła calcio świetną reklamę.

Atakuje głowę wątpliwość - co dalej z Serie A? Czy Bundesliga naprawdę zagraża jej pozycji? Czy prawdopodobna utrata miejsca w Lidze Mistrzów oznacza zmierzch calcio? Bawią mnie trochę takie głosy. Jestem świadomy słabości i choroby futbolu z Półwyspu Apenińskiego. Często piszę o tym na blogu. Ale, bądźmy poważni. Czy naprawdę ktoś wierzy w to, że pojedynek Bayernu z Bayerem może bardziej zelektryzować świat niż starcie Interu i Juve? Czy "epicka" walka Wolfsburga z Hoffenheim przyciągnie większe zainteresowanie fanów niż starcie Palermo z Genoą? A derby Zagłębia Ruhry odbiją się głośniejszym echem niż derby Rzymu?

Jeśli calcio, schorowane, z setkami mniejszych i większych problemów, nadal jest o wiele bardziej atrakcyjne dla kibiców na całym świecie niż Bundesliga, to co będzie, gdy choroba będzie skutecznie leczona? Pierwsze objawy pułapki zadłużenia są widoczne w Hiszpanii i Anglii. Włosi wypadają na tym tle zaskakująco nieźle. W Italii w końcu powstaną (na Boga, muszą!) nowoczesne obiekty, "zmonetyzowany" zostanie dzień meczowy. Włosi naprawdę maja gigantyczny margines poprawy. Mają imponujący, o wiele większy niż Niemcy, szczególnie w skali światowej, potencjał marketingowy. Ci drudzy doszli już chyba do granic możliwości swojej ekonomicznej ekspansji, a nadal są jednak na niższej półce.

Wiarygodność rankingu UEFA jest zamazywana przez świetne występy niemieckich zespołów w Pucharze UEFA/Lidze Europejskiej. I jednocześnie dość swobodne podejście Włochów do tychże. To wszystko też jednak na dłuższą metę nie jest do końca wiarygodne. W tym roku mistrz Niemiec, Wolfsburg, skompromitował się w Lidze Mistrzów (ośmieszyły ich nawet rezerwy Manchesteru). Nasi zachodni sąsiedzi nie mają (i watpię by się ich prędko doczekali) 4 drużyn godnych pokazania w elicie. Ba, poza Bayernem, nie mają żadnej takiej drużyny!

Dlatego też, fani calcio, bądźmy świadomi licznych niestety ułomności naszej ukochanej ligi. Ale zauważmy też, jak wielkie przed Włochami pole do popisu, do naprawy zaniedbań. Serie A za kilka lat wróci na swoje miejsce. To jest nieuchronna konsekwencja wydarzeń, które nastąpią w piłce w ciągu paru lat. W piłce zarówno kontynentalnej, jak i włoskiej. Calcio podniesie głowę. Musi!


foto: corrieredellosport.it

wtorek, 9 marca 2010

Żegnaj, Tonino...


Wczoraj wieczorem, po długiej chorobie, zmarł w swoim domu w Anconie Tonino Carino, legendarny dziennikarz Rai. Miał 65 lat. Dla większości czytelników tego bloga Carino jest najprawdopodobniej postacią anonimową, dla wielu milionów Włochów jest symbolem czasów, które już nie wrócą.

Carino był w latach 70. i 80. reporterem programu "90' minuto", prezentującego w niedzielne wieczory bramki ze spotkań Serie A. Prowadzona wówczas przez Paolo Valentiego audycja przeszła do historii włoskiej telewizji. Przaśna, źle zmontowana, fatalna pod względem realizacji technicznej. Ale prawdziwa, barwna, ciepła, będąca stałym gościem w domu każdego mieszkańca Italii.

Takim stałym gościem był też Carino, nadający z reguły z Ascoli, stąd przydomek Toninocarinodaascoli. Ubrany w fatalnie dobrane marynarki, wiecznie "zakręcony", mający gigantyczne problemy z wymową obcych nazwisk. Pechowiec, obsługujący mecze na futbolowej prowincji, mający do tego strasznego niefarta do problemów technicznych i awarii zakłócających jego wystąpienia.

Tonino Carino idealnie pasował do tego romantycznego futbolu, przeżywanego przez cały Półwysep jednym tchem w każde niedzielne popołudnie. Był symbolem Ascoli, na równi z ówczesnym prezydentem klubu, Costantino Ruzzim. Tenże Ruzzi, po kupnie Jugosłowianina Trifunovica, straszył sympatycznego dziennikarza, mówiąc: "Carino, zrobiłem ci na złość, chcę zobaczyć jak sobie poradzisz z wymową tego nazwiska". Tonino, jego image, wypowiedzi i powiedzonka weszły wręcz do włoskiej kultury, inspirując takich kabareciarzy i twórców, jak Tullio Solenghi czy Ezio Greggio.

Autor bloga, zaczynając swój romans z calcio w pierwszej połowie lat 90., "spotkał" na swojej drodze bohatera tego tekstu, gdy ten pracował już w audycji "Quelli che il calcio", prowadzonej przez Fabio Fazio, a nadawanej w Rai2. Wspaniale wspominam te czasy, gdy marzyłem o posiadaniu telegazety (!), a internet czy telewizja cyfrowa były dla mnie czymś z innej planety. Częścią mojego świata calcio był wówczas Tonino Carino. I na zawsze nim pozostanie.

Mój przyjaciel z Włoch napisał mi dziś w sms-ie: "Razem z nim odeszła część mojego dzieciństwa". Tonino Carino po raz ostatni oddał głos do studia...


foto: toronews.net

poniedziałek, 8 marca 2010

Status quo na górze

Remis na szczycie. Roma i Milan podzieliły się punktami w sobotni wieczór. Lepsze wrażenie sprawili rossoneri, dla których najlepsze okazje zaprzepaścili Borriello i Huntelaar. Pewnie grał, jak zwykle, na środku obrony duet Thiago Silva-Nesta. Teraz Milan jedzie do Manchesteru. Już z Pato w kadrze. Aby marzyć o wyeliminowaniu Czerwonych Diabłów, ekipa Leonardo musi zagrać przez pełne 90 minut tak, jak w pierwszym kwadransie po zmianie stron na Olimpico. Giallorossi mogą pocieszać się chyba tylko frekwencją na stadionie (obniżono ceny biletów), bo poziomem gry jednak trochę odstawali od rywala.

Genoa jak nie Genoa. Podobnie jak kilka tygodni temu w Neapolu, grifoni wyrzekli się swojego ofensywnego DNA. Postawili zasieki z drutem kolczastym i wywieźli z San Siro bezbramkowy remis. Inter nie powiększył więc przewagi nad lokalnym rywalem. Dyrektor sportowy Marco Branca oburzył się na stwierdzenie, iż nerazzurri zupełnie rozleniwił remis Romy i Milanu. Ciężko jednak nie zauważyć (zrobił to też Gian Piero Gasperini), że Inter grał mało agresywnie i mało dynamicznie, niektórzy piłkarze, jak Pandev czy Balotelli mecz wręcz przespacerowali. Dopiero w końcowych minutach lider przejawiać być łaskaw większą chęć wydarcia trzech punktów. Najwyższą cenzurkę indywidualną stawiam za ten mecz defensorowi przyjezdnych, Salvatore Bocchettiemu. Świetny występ.

5/9 Bari. Po raz piąty w tym sezonie zawodnicy Bari nie potrafili wykorzystać rzutu karnego. Wcześniej słupki i nerki bramkarzy rywali ostrzeliwał Barreto, teraz pomylił się Donati. Ustawienie futbolówki na jedenastym metrze staje się dla piłkarzy Giampiero Ventury traumą. Widać strach w ich oczach. Nawet jednak błąd Donatiego nie przeszkodził galletti w pokonaniu 1-0 Chievo. Goście chyba świętowali w tygodniu utrzymanie w Serie A, gdyż ewidentnie "nie dojechali" na mecz. Pozwoliło to gospodarzom grać swoją piłkę i zasłużenie wygrać. I dołączyć tym samym do grona ekip pewnych pozostania w lidze.

Skrzydła Sampdorii. Gdy w ekipie doriani hulają skrzydła, to ciężko tę drużyną zatrzymać. Po zimowym przestoju, prawda ta od kilku tygodni znów widoczna jest jak na dłoni. W niedzielę przekonało się o tym bezradne Lazio. Znakomicie grał na lewej flance Stefano Guberti, który niemiłosiernie kręcił przeciwnikami (podejrzewam, że taki Diakite' do teraz się nie odkręcił). Liczyłem przez sezonem na eksplozję tego piłkarza. Dzieje się to dopiero w barwach Sampdorii, w Romie nie dano mu szansy. Warto wspomnieć, że w niedzielne popołudnie do składu Samp wrócił Antonio Cassano, ale w niczym nie przypominał starego, dobrego Fantantonio. Dowód: "jadąc" sam na sam z Muslerą od połowy boiska, praktycznie władował się z piłką w golkipera.

Walka o czwarty plac. Juventus, wygrywając 2-1 we Florencji, definitywnie zabił europejskie marzenia fioletowych. Dobry mecz rozegrał Diego, niestety dopiero jeden z pierwszych w tym sezonie. Wydaje się, że głównym rywalem Starej Damy będzie Palermo, które pewną ręką prowadzą do pucharów chwalony przeze mnie Delio Rossi oraz "Romario z Salento", czyli Fabrizio Miccoli. Gdzieś gubić zaczyna się Napoli (nie wygrali od stycznia), a w tak wysokie aspiracje Sampdorii jakoś nie wierzę. Nie ten rozmiar kapelusza, przy całym uznaniu dla ciekawej piłki, którą grają.

Przed Ligą Mistrzów. W tym tygodniu rusza seria rewanżowa w Champions League. Od razu powiem (oj, narażam się), że nie wierzę w awans Milanu. Sądzę, że rossoneri są w stanie zaprezentować się naprawdę fajnie, nawet może porządnie wystraszyć Manchester i sprawić, że Sir Alex przeżuwać będzie nerwowo gumę.. Ale dwubramkowa wygrana na Old Trafford, nawet z Pato w składzie, brzmi dla mnie jak fantazja. Większe szanse ma Fiorentina, ale tutaj musi zagrać wiele elementów, które ostatnio viola nie dopisują: szczelna obrona, skuteczność pod bramką rywala i szczęście. Może los tak doświadcza zespół Prandellego w lidze, by dać im radość w pucharach? I oddać to, co tak brutalnie wydarł w pierwszym meczu arbiter Ovrebro? Oby. Grają dla siebie, dla kibiców. Ale też i dla całej włoskiej piłki.


foto: corrieredellosport.it

piątek, 5 marca 2010

Życie przerwane strzałem


Agostino Di Bartolomei obudził się tego ranka wcześnie. Wstał po cichu, nie chcąc budzić żony. Zszedł po schodach swojej willi, położonej w pełnej zieleni i niezwykle spokojnej okolicy San Marco Castellabate, niedaleko Salerno. Wyjął z szuflady jeden ze swoich dwóch pistoletów, Smith & Wesson, kaliber 38. Naładował go, wyszedł na werandę. Strzelił sobie prosto w serce. Był 30 maja 1994 roku.

Luciano Re Cecconi trafił do owego sklepu jubilerskiego zupełnym przypadkiem. Jeden z przyjaciół, z którymi spędzał wieczór, postanowił odebrać zakupiony wcześniej u jubilera Bruno Tabocchiniego towar. Luciano wpadł na zły pomysł. Zły pod każdym względem. Włochy w tamtym czasie skąpane były we krwi i rozdarte pełnymi przemocy walkami bojówek lewackich i prawicowych. Salon Tabocchiniego został w poprzedzających zdarzenie miesiącach dwukrotnie obrabowany. Właściciel miał więc pod ladą Waltera, kaliber 7.65. Re Cecconi wchodząc do środka postawił kołnierz i włożył ręce w kieszenie. Krzyknął: "To jest napad". To miał być żart. Było ciemno, jubiler nie rozpoznał piłkarza Lazio. Strzelił mu prosto w serce. Był 18 stycznia 1977 roku.

Di Bartolomei był doskonałym środkowym pomocnikiem. Najpierw ofensywnym, potem cofniętym przez trenera Nilsa Liedholma przed linię obrony. Spokojnie, po cichu regulował tempo gry. Znakomicie podawał, dysponował kapitalnym uderzeniem z dystansu. Poprowadził swoją Romę do scudetto w 1983 roku. Swoją Romę, gdyż był dzieckiem Rzymu. Był kapitanem giallorossi i idolem Curva Sud. Urodzony w biednej okolicy Tor Marancia, od najmłodszych lat nosił w sercu żółto-czerwone barwy. Liedholm uznawał "Ago" za przedłużenie swojej wizji futbolu na murawie, za dyrygenta własnej drużyny.

Re Cecconi nie był rzymianinem. Fani Lazio uważali go jednak za jednego z nich. Odkąd tylko trafił do Rzymu z Foggii, z miejsca stał się idolem kibiców biancocelesti. "Blondwłosy Anioł" pracował za dwóch, wkładał w grę całe serce. Był dla drużyny i fanów Lazio tym, czym dla milanistów jest od lat Gennaro Gattuso. Pracuś, walczak, bohater. Szalony na boisku, ale i nieokiełznany poza nim. Życie pełne przygód, żartów, niespodzianek. Jak napisał autor biografii piłkarza, parafrazując przy tym jego nazwisko, "Żył jak Król, umarł jak Cecconi" ("re"- z włoskiego: król).

Jego śmierć była szokiem dla wszystkich. Dziennikarz, odczytujący tę wiadomość w wieczornych wiadomościach, z trudem wydusił ją z siebie łamiącym się głosem. Kilka tygodni wcześniej zmarł ukochany szkoleniowiec Re Cecconiego i wszystkich laziali, Tommaso Maestrelli. Piłkarz i trener, razem wygrali dla biancocelesti scudetto w roku 1974. Świadomy tego, że umiera, Maestrelli życzył Re Cecconiemu szybkiego powrotu na murawę. Luciano leczył przewlekłą kontuzję, odliczał już dni dzielące go od ponownego założenia koszulki Lazio. Żaden z nich nie spodziewał się, że spotkają się tak szybko.

Szczytem kariery Agostino Di Bartolomei był finał Pucharu Mistrzów w maju1984 roku. Na przepełnionym Stadio Olimpico Roma podejmowała Liverpol. "Ago" był najlepszy na murawie, trafił też w serii rzutów karnych. Pomylili się w niej Conti i Graziani, puchar pojechał do Anglii. Di Bartolomei był wściekły na kolegów, którzy nie wytrzymali presji, szczególnie na Falcao, który odmówił wykonywania jedenastki. Od tego momentu piękny sen kapitana zaczął dobiegać końca. Roma postanowiła go sprzedać do Milanu. Bardzo go to zabolało. Podobnie jak późniejsze wypowiedzi Bruno Contiego, byłego partnera z mistrzowskiej drużyny.

Agostino czuł, że jego klub o nim zapomniał. Wyrzucił go z pamięci cały świat futbolu, któremu tak dał tak wiele. Być może nawet zbyt dużo. Po zakończeniu kariery próbował sił jako biznesmen, ale nie wiodło mu się. Starał się o pożyczkę, by spłacić długi. Bezskutecznie. Czuł się zapomniany, jak sam napisał w pożegnalnym liście "był zamknięty w dołku", "nie widział innego wyjścia".

Postanowił odejść. Po cichu, tak jak po cichu poruszał się po murawie. Wziął do ręki pistolet 30 maja 1994 roku. Dokładnie 10 lat po porażce z Liverpoolem, którą tak bardzo przeżył.

W 2003 roku władze Rzymu nazwały imionami Luciano Re Cecconiego i Agostino Di Bartolomei jedną z ulic dzielnicy Tuscolano.


foto: asroma.it, sslazio2000.net