Inter, Inter, Inter! Po trzykroć Inter. Mistrzostwo, Puchar Włoch, Puchar Europy. Nie udało się to wcześniej żadnej ekipie z Półwyspu Apenińskiego. Jose Mourinho i jego podopieczni sami stworzyli swoją legendę. Dopełniła się ona wczorajszej nocy na Santiago Bernabeu. Nerazzurri pokonali Bayern 2-0 i po 45 latach przerwy wznieśli ku niebu ręce, dzierżąc w nich najważniejsze klubowe trofeum na świecie.
Mecz widzieliśmy wszyscy. Inter wygrał zasłużenie. Był skuteczniejszy i nie popełniał w obronie błędów, które przytrafiały się Bayernowi. To co zrobił przy drugim golu van Buyten to futbolowe przedszkole. Podobnie jak ustawienie defensywy przy pierwszej bramce i chwilę później, przy "setce" Sneijdera. Na tym poziomie są to zachowania niewybaczalne.
Ciężko było spodziewać się otwartego, niezapomnianego spektaklu. Takie finały jak Milan-Liverpool z 2005 roku zdarzają się mniej więcej raz na ćwierćwiecze. Oba zespoły grały ostrożnie, blokowały boczne sektory boiska, bały się otworzyć. Bayern więcej grał piłką, ale trafiał na mur Interu. Nerazzurri odpowiadali kontrami, ale były one bojaźliwe i nieskuteczne. Aż do bramki Milito.
Potem widzieliśmy już starą bajkę - żelazną konsekwencję Interu w defensywie i jego zabójcze wypady. Drugi gol Il Principe była sygnałem do rozpoczęcie fety. Mourinho po meczu płakał. Podobnie jak Zanetti. Moratti pewnie też, choć do tego się nie przyznał. Płakał cały czarno-niebieski lud. Były to łzy szczęścia, łzy spełnionych snów i wypełnionych obietnic. Nagroda za to, że nie bali się marzyć i po to marzenie sięgnęli. Inter wyeliminował po drodze do finału głównych faworytów rozgrywek, Chelsea i Barcę. Wczoraj bezdyskusyjnie pokonał Bayern. To najlepszy dowód na to, że Puchar Mistrzów trafił w godne ręce.
Trafił w ręce drużyny zjednoczonej w dążeniu do celu, niezłomnej, pomagającej sobie na boisku i poza nim. To wszystko ręka Jose Mourinho, trenera zwycięskiego, niezwykle nieodgadnionej i złożonej osobowości, a jednocześnie szkoleniowca prostego do odczytania. W tym sensie, że jest najbardziej chyba sugestywnym synonimem zwycięstwa. To właśnie zwycięstwu podporządkowuje swoją pracę, nie godzi się na półśrodki, na piłkarzy myślących głównie o własnym ego. A nawet jeśli ma takich w składzie, to potrafi ich z reguły zmusić do pracy dla drużyny.
Szkoda, że Jose Mourinho opuszcza Italię i już za kilkadziesiąt godzin zostanie trenerem Realu. Niezależnie od wszystkiego, będzie nam go wszystkim w świecie calcio brakować.
Grazie Jose, Grazie Inter!
foto: goal.com