środa, 28 kwietnia 2010

Heroiczny Inter w finale


Twardy, niezłomny, zwycięski. Inter Jose Mourinho pojedzie do Madrytu na finał Ligi Mistrzów. Pojedzie, gdyż udowodnił swoją wyższość nad wielkim rywalem, jakim jest Barcelona. Tydzień temu nerazzurri zdominowali rywala, dziś zaparkowali przed polem karnym autobus. Ale był to całkiem rozsądny i skuteczny autobus. Blaugrana nie mieli pomysłu na jego rozbicie, grali wolno, schematycznie. Zupełnie mnie rozczarowali.

Inaczej niż Inter. Nerazzurri zagrali bardzo konsekwentnie, dobrze przesuwali swoje linie, skutecznie przecinali wszystkie prostopadłe piłki. Nawet po wątpliwej czerwonej kartce dla Motty (powtórki pokazały, jak bezczelnie symulował Busquets) nie stracili rezonu. Milito częściej schodził w defensywie na skrzydło, a Sneijder często odgrywał rolę najbardziej wysuniętego piłkarza. Poza tym, bez zmian. Konsekwencja i przeszkadzanie Barcy na wszelkie sposoby. Inter po prostu wiedział co ma grać.

Goście zagrali z sercem, z jajem. Gospodarze byli bezradni, nie potrafili dojść do pozycji strzeleckiej. Gol Pique, zdobyty z minimalnego spalonego, dał im jeszcze nadzieję. Ale była to nadzieja płonna. Ostatnie kilka minut to znów było odbijanie się od ściany.

Zastanawiam się, na ile Barcelonę przytłoczyła atmosfera wykreowana przed tym meczem. Być może nie są przyzwyczajeni do tak nagłej erupcji złych emocji. Widziałem Barcę, która nie bawiła się grą, a przecież nawet w najtrudniejszych chwilach ekipa Guardioli potrafiła wyczarować coś z niczego. Dziś było to schematyczne, przewidywalne. Szkoda. O tym, że Inter stanie z tyłu, byłem przekonany. Tego że blaugrana nie staną na wysokości zadania, jednak się nie spodziewałem.

Jeden z głównym wrogów publicznych Katalonii, Jose Mourinho, mógł fetować ze swoimi piłkarzami awans do finału. Pośród lecących z trybun butelek i niespodziewanie włączonych zraszaczy murawy. Jakże słodko musiała im smakować ta radość.

Mourinho: "To najpiękniejszy wieczór mojego życia"

Moratti: "Mourinho jest fenomenem, niczym Helenio Herrera"
foto: corrieredellosport.it

wtorek, 27 kwietnia 2010

Inter w obliczu remuntady


Remuntada
, Pasaremos. Specjalne koszulki założone przez piłkarzy Barcy po meczu z Xerez, histeryczne wręcz momentami artykuły prasowe, zapowiedzi zgniecenia rywala, słowa o tym, że po 90 minutach na Camp Nou znienawidzą futbol i swój zawód, wypowiadane przez Ibrahimovica czy Pique, mobilizacja kibiców, mająca na wszelkie sposoby uprzykrzyć życie gościom. Nikt nie ma wątpliwości, że cała Katalonia jest na maksa nabuzowana przed jutrzejszym meczem rewanżowym w półfinale Ligi Mistrzów. Zmobilizowana i zjednoczona jak onegdaj, gdy witała zdrajcę Figo. Obóz blaugrana stawia sprawę jasno: zwycięstwo albo śmierć. Najspokojniej w tym wszystkim prezentuje się prezydent Laporta. Ale pewnie w środku i tak przypomina wulkan. Oby nie islandzki.

Na tle tym opanowaniem (czy pozornym?) imponuje Inter. Po wyprzedzeniu Romy w tabeli ligowej na twarzach wszystkich, w tym Massimo Morattiego, pojawił się szeroki uśmiech. Mourinho przybrał dziś na konferencji prasowej taktykę luzaka. "Czym wy się ekscytujecie? Dla nas to tylko mecz, dla Barcelony to jakaś obsesja". Taki był mniej więcej sens jego wypowiedzi. Kolejna twarz Portugalczyka, który swój dwumecz z Barcą rozpoczął już dawno temu. Nie tylko, gdy myślimy o tym sezonie.

Z pewnością kamień z serca The Special One wypchnęła wiadomość o ozdrowieniu (jak zwykle, cudownym) Wesleya Sneijdera. Jego brak byłby dla Interu zabójczy. Bez Holendra w składzie Inter z reguły męczy się przeokrutnie, obarczoną gigantycznym ładunkiem bezradności listopadową porażkę nerazzurri na Camp Nou tłumaczono właśnie m.in. brakiem Wesa. Przy zawieszeniu Stankovica, ewentualna absencja Sneijdera zmusiłaby Mourinho do całkowitej zmiany ustawienia. Nie miałby po prostu pomocników do tak skutecznego ostatnio 4-2-3-1. A konkretniej: nikt nie połączyłby formacji ataku z zapleczem.

Bo Holender wprost idealnie spaja ofensywne zagony z tyłami swojej armii. Zabiera często piłkę jeszcze pod własną linią obrony i szybko rozrzuca ją do przodu. Świetnie reguluje tempo gry, świetnie prowadzi kontrataki. Bez Holendra, jego klasy i wizji gry, Inter byłby raczej skazany na wybijankę. Teraz już nie jest. Choć nadal ją ryzykuje.

Dlaczego? Bo Barca na Camp Nou to maszyna do niszczenia rywali. Rzadko zdarza się by blaugrana nie stworzyli u siebie 10-15 okazji bramkowych. Nawet jutro na pewno wykreują co najmniej kilka setek. Na katalońskim lotnisku grają szerzej, pewniej i szybciej niż na wyjeździe. Ciężko się przed nimi obronić. Samuel-Lucio-Cesar. To będzie najbardziej bombardowana z wszystkich stron trójka interistów. Inni będą mieli tylko niewiele łatwiej.

Na pewno nie można dać się zepchnąć do rozpaczliwej obrony. Będzie to o tyle ciężkie, że, po pierwsze, Inter lepiej niż na San Siro już nie zagra i nie zaskoczy już tak mocno przeciwnika. Po drugie, co wynika z pierwszego, Guardiola na pewno przeanalizował już pierwszy mecz i swoje błędy. Po trzecie, Barcelona jest niesamowicie zmobilizowana i naładowana energią. Nie powtórzy się sytuacja sprzed tygodnia, gdzie po golu Pedro osiedli oni na laurach. Ciekawy jestem, czy Mourinho będzie w tej sytuacji potrafił czymś zaskoczyć. W tym sezonie już kilka razy udało mu się to wybornie.

Skład przyjezdnych będzie raczej na pewno identyczny jak tydzień temu. Pewnie niewiele zmieni też Guardiola, któremu za kartki wypadł Puyol i którego sytuacja ta zmusza to sprowokowania bratobójczego pojedynku Milito-Milito. Obaj panowie już raz niemiłosiernie pokopali się w derbach Buenos (Racing-Independiente).

Massimo Moratti przyznał, że to najważniejszy wieczór w jego 15-letniej prezydenturze. Dla wielu fanów Interu, którzy nie pamiętają wspaniałych sukcesów ekipy Helenio Herrery, będzie to najważniejsza noc w życiu.

PS. Oba kluby przeżywają świetny sezon. Jeden z nich może w ciągu kilku dni przegrać praktycznie wszystko. Kolejny paradoks futbolu.


foto: cules.pl

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Nieoczekiwana zmiana miejsc. Ostatnia?


Pierwszym i jedynym konkurentem dla Interu miał być Juventus. Prędko okazało się, że biało-czarny balon pękł równie szybko, jak go nadmuchano. Potem zachwycaliśmy się Milanem. Rossoneri też spuchli i zdawało się już, że Inter niezagrożenie sięgnie po scudetto. I nagle wyskoczyła Roma. Zbliżała się. by wreszcie w sensacyjny sposób wyjść na czoło wyścigu. Samotna ucieczka rzymian została zlikwidowana równie gwałtownie, jak się zaczęła. Wczoraj mieliśmy kolejną zmianę miejsc. Chyba nieoczekiwaną. I chyba już ostatnią.

Pisząc o autodestrukcyjnym genie Romy, wspominałem mecz z Lecce w roku 1986. Widziałem kiedyś to spotkanie na DVD. Wczoraj zobaczyłem niemal lustrzane odbicie tamtego horroru. To niesamowite, jak historia zatacza czasem koło. Podobnie jak wtedy, giallorossi szybko zdobyli gola i totalnie dominowali. I podobnie jak wtedy nie potrafili zamknąć meczu, strzelić drugiej bramki. Mimo wielu okazji. I podobnie jak wtedy narastała nerwowość. Na boisku (vide sprzeczka Vucinica z Perrottą) i na trybunach. Gol Pazziniego, identycznie jak ćwierć wieku temu bramka Di Chiary, był jak mocny cios w korpus. Potem Roma rozpaczliwie i chaotycznie rzuciła się do przodu. I została znokautowana.

Filozofowanie nie ma tu sensu. Roma chyba przegrała wczoraj życiową szansę. Życiową szansę Ranierego, De Rossiego, Prade, Roselly Sensi. Ci wszyscy romaniści już nigdy mogą nie dostać od losu takiej okazji na wygranie tytułu. To wszystko trochę ich przerosło, choć przecież to samo wrażenie mieliśmy po 45 minutach meczu derbowego. Wczoraj jednak nie do końca trafił ze zmianami Ranieri, chyba za bardzo zakłócił równowagę, wrzucając na boisko kolejnych graczy ofensywnych. Słaniający się na nogach Totti był do zmiany. W piłce nie ma cudów. Jeśli ktoś nie ma siły biegać, na pewno nie pomoże drużynie.

Płacz Mexesa, nerwowe wypowiedzi pomeczowe Roselli Sensi wskazują, że oni wszyscy czują, iż wypuścili ten tytuł z rąk. Cały paradoks polega na tym, że już dziś czytam wypowiedzi romanistów apelujących do zawodników Lazio o sportową postawę w meczu z Interem. Tak, tego samego Lazio, którego piłkarzy i kibiców wyśmiewał tydzień temu kapitan Totti. Piłka, jak życie, bywa cholernie przewrotna.

Wypada z tego miejsca pochwalić Sampdorię. która naprawdę zaprezentowała się niczym rasowy bokser. Sprzyjało im szczęście, także sędzia Damato mógł podjąć kilka innych decyzji (gospodarzom należał się karny). Ale to nie zmienia faktu, że Luigi Del Neri stworzył w Genui fajny zespół. Z raptem dwoma piłkarzami ponadprzeciętnymi (Cassano, Pazzini), wspartymi kilkoma naprawdę solidnymi ligowcami (Palombo, Storari, Zauri, Semioli czy Mannini). Ciekawe ekipa. Podobnie jak Palermo, które pokonało Milan 3-1. Tam więcej jest w składzie talentu. I sam jestem ciekaw, kto wyjdzie zwycięsko z tej walki o 4. miejsce.

Milan i Fiorentina to dwie drużyny idące w dół. Viola, po niesprawiedliwym odpadnięciu z Ligi Mistrzów nie mają już chyba celu i energii. Nie wiadomo co z Cesare Prandellim, rozczarowani postawą kibiców, ale i miasta są bracia Della Valle. Podobnie Milan - Leonardo ma odejść po sezonie, podobnie jak kilku piłkarzy. Czuć, że coś tam się kończy. I tak właśnie prezentują się rossoneri. Kończą się, jeśli chodzi o ten sezon. Stery ekipy ma przejąć w nowym sezonie duet Filippo Galli-Mauro Tassotti. A więc znów rozwiązanie wewnętrzne. Nikt nie spodziewa się też dużych zakupów, a raczej piłkarzy z kartą na ręku. Oszczędności ciąg dalszy.

Takich zespołów, praktycznie już tylko wegetujących, jest zresztą więcej. Cagliari, Bari, Chievo czy Parma od kilku tygodni grają tylko wtedy, gdy im się zachce, albo wtedy, gdy mają w tym interes. To jest niepoważne i źle świadczy o piłkarzach, trenerach, działaczach. Walczą jeszcze z tyłu tabeli, ale tam też jest coraz mniej niewiadomych. Livorno jest już w Serie B, Siena szykuje się do tego, a Atalanta dołączy do nich, jeśli nie wygra za tydzień z Bologną.

Indywidualnymi bohaterami kolejki są z pewnością:

Giampaolo Pazzini, który strzelił Romie dwa gole i po raz kolejny potwierdził, że jest gotowy na wielki klub. Ten chłopak ma niesamowitą łatwość zdobywania goli.

Vincenzo Iaquinta, który dwiema bramkami wbitymi Bari osłodził sobie choć częściowo bardzo pechowy sezon, spędzony głównie w gabinetach lekarskich. I przypomniał o sobie selekcjonerowi.

Federico Marchetti, który w pojedynkę zatrzymał Napoli. Bramkarz ten, gdy ma swój dzień, sprawia wrażenie człowieka zajmującego całą bramkę. Nagrodą, zasłużoną, będzie bilet do RPA.

Stefano Sorrentino, który na Mundial nie poleci (chyba, że w roli kibica). Latał natomiast między słupkami bramek na Artemio Franchi i odbijał wszystkie strzały piłkarzy Fiorentiny. Lepsze to, niż nic.

Christian Chivu, który pięknym strzałem z dystansu pokonał bramkarza Atalanty. Golem tym zostawił definitywnie za sobą koszmar, który przeżył, operację czaszki i wielotygodniową rehabilitację. Czapki, a może kaski, z głów.

Marco Di Vaio. Tak jak pisałem zimą, tylko jego gole mogą uratować wiosną ligę dla Bologni. Mówisz, masz.


foto: gazzetta.it

środa, 21 kwietnia 2010

Wow! Inter ponad Barcą


Stało się coś, czego się nie spodziewałem. Inter nie tylko zdobył godną zaliczkę przed rewanżem na Camp Nou, ale i, jak sądzę, zdobył uznanie piłkarskiej Europy. Za serce, intensywność gry i ilość stworzonych okazji bramkowych. Dawno nie widziałem Barcelony w tak dużym kłopocie. Wynik 3-1 wydaje się być rezultatem sprawiedliwym.

O tym, że nerazzurri zdają się być inną drużyną niż jeszcze kilka miesięcy temu, już pisałem. Dziś Mourinho udała się rzadka sztuka. Zabił grę Barcelony. Wyłączył z meczu Messiego i Xaviego, co pod nieobecność Iniesty wybiło z ręki gościom najtwardszy oręż. Przy fatalnej dyspozycji Ibry, tylko Pedro zasłużył na pochwały wśród graczy ofensywnych. To mówi wiele.

Inter dominował przez 70 minut, zakładając klatkę w środku pola, odbierając blaugrana piłkę daleko od swojej bramki i wychodząc z szybkimi kontrami. Gospodarze mieli też rzadkie szczęście, bo cały tercet ofensywny - Eto'o-Pandev-Milito-był dziś w wielkiej formie, zadając rany defensywie przyjezdnych. Szczególnie boki obrony, o czym mówiło się już przed meczem, były słabą stroną Barcy (w fazie defensywnej). Maxwell momentami nie wiedział co się dzieje!

Ostatnie 20 minut to monolog Katalończyków i rozpaczliwa, szczęśliwa obrona Interu. Złożyło się na tę zmianę sytuacji kilka czynników. Zejście trupa Ibrahimovica, ewidentny i spodziewany chyba kryzys fizyczny Interu i wejście Balotellego. Czarnoskóry napastnik zaprezentował nigdy nie widziany chyba na tym poziomie brak jakiejkolwiek chęci do gry. Snuł się po boisku, symulował tylko walkę, a jedyne dwie piłki jakie dostał, wykopał w trybuny. Po meczu rzucił jeszcze o ziemię koszulką.

Ten młody człowiek chyba nie rozumie jak wielkim jest szczęściarzem. Jego rówieśnicy w Ghanie kopią piłkę gdzieś w slumsach, a jego życie ułożyło się tak szczęśliwie, że wychował się w normalnej rodzinie, w normalnym kraju. Stąd niezrozumiała dla mnie jest jego arogancja i, nazwijmy to po imieniu, zwykła ludzka głupota. Po meczu do porządku doprowadzał go Marco Materazzi. Ponoć ostro. Należało się mu to.

Rewanż zapowiada się bardzo ciężko. Barca biegała dziś powoli, zbytnio rozluźniła się chyba po golu Pedrito. Ciekawe, na ile wpłynęła na to długa podróż autokarem? Inter ma zapas dwóch goli, ale może być to zapas złudny. Barca u siebie jest w stanie rozgromić każdy zespół w tej galaktyce. Wyprawa na Camp Nou przypomina mi trochę wyprawę do Mordoru, by spalić pierścień. W obu przypadkach do sukcesu trzeba dużo szczęścia i spójnej, zgranej drużyny. Ale i przebiegłości. Zobaczymy czy Portugalczykowi starczy jej także na rewanż. Dziś wygrał swój pojedynek z Guardiolą.

PS. Zanetti - stratosferyczny i pomnikowy!

PS 2. Barcelonie należał się chyba rzut karny za faul na Alvesie.


foto: se.pl

wtorek, 20 kwietnia 2010

Roma na ostatniej prostej, Inter walczy o finał


Ostatni tydzień skłaniał do wszystkiego, tylko nie do myślenia i pisania o calcio. Nadal w głowie siedzą mi obrazki ze Smoleńska, z Warszawy, z Krakowa. To był najbardziej nierealny tydzień mojego życia. Toczy się ono jednak dalej. Trzeba też nadrabiać zaległości blogowe. Za nami 34. kolejka Serie A, przed nami dzisiejszy mecz Interu z Barceloną.

Zacznę od derby Rzymu. To co napiszę to oczywista oczywistość, ale mecz ten po raz kolejny pokazał jak przedziwną grą jest piłka. Lazio grało świetnie przez 50 minut, Roma przez 50 minut nie istniała. Potem spaprany karny Floccarego i zupełne odwrócenie ról. Giallorossi z wiatrem w żaglach, Lazio sflaczałe jak przebity balon.

Największym wygranym meczu jest Claudio Ranieri. Jako rodowity rzymianin zrozumiał, że rodowity rzymianin Totti i pochodzący z podrzymskiej Ostii De Rossi nie udźwignęli ciężaru meczu. Byli nieobecni, nerwowi, kopali rywali po nogach, nie nadążali za grą. Ale ilu trenerów odważyłoby się na taką zmianę, na zdjęcie ich z murawy? Za to wielkie brawa. Za odwagę i odpowiednią reakcję. Ten "zbyt stary, by wygrywać" trener coraz pewniejszą ręką prowadzi swój zespół po tytuł.

Uderza też w oczy ilość szczęścia, jaka sprzyja Romie. Od razu powiem, że nie jest to zarzut. Aby wygrać ligę tego farta zawsze potrzeba w nadmiarze. Po takich sytuacjach jak strzał w słupek Milito, czy karny Floccarego, da się wyczuć, że to ten "właściwy sezon". Że ktoś na górze czuwa. Jeśli Roma wyrzuci ten tytuł, jeśli go nie wygra, będzie po prostu wielkim frajerem. Takim, jakim okazało się w niedzielę Lazio.

Giallorossi mają dość łatwy kalendarz (Sampdoria, Parma, Cagliari, Chievo). Najtrudniejsza wydaje się następna kolejka i starcie u siebie z walczącą o Ligę Mistrzów Sampdorią z Antonio Cassano w składzie. Co może być problemem giallorossi? Ich tendencja do autodestrukcji. W 1986 roku do liderującej na dwie kolejki przed końcem Romy przyjechało zdegradowane już Lecce. Stadio Olimpico było pełne, stolica gotowa na fetę mistrzowską. Lecce wygrało 3-2, a fetę urządzili sobie fani Lazio. Historia lubi się czasem powtarzać.

Na kole liderowi wisi nadal Inter. Mecz z Juventusem był brzydki, ale to głównie zasługa gości, którzy przyjechali nastawieni na głęboką defensywę, a po czerwonej kartce dla Sissoko przerodziło się to w typową rzymską "formację żółwia". Inter marnował kolejne okazje bramkowe i dopiero kapitalny, indywidualny popis Maicona otworzył wynik. Nerazzurri zaprezentowali dobrą formę fizyczną i wiele determinacji. Roma musi do końca mieć się na baczności.

Co do Sissoko, to fani Juve narzekali, mówiąc, że pierwsze upomnienie dla Malijczyka było przesadzone. Jest w tym trochę racji, ale ja jednak w takich sytuacjach zawsze skupiam się na drugiej kartce. A tutaj pomocnik Starej Damy w głupi sposób, brutalnie zaatakował Zanettiego. I to daleko od własnej bramki. Niepotrzebne zagranie, obrazujące tylko nerwowość i chaos jakie panują w obozie turyńczyków. Którzy na pewno nie zasługują na 4. miejsce.

Zresztą na ten czwarty plac mało kto zasługuje. Najlepszą piłkę grają Palermo i Sampdoria, ale im też zdarza się rozdawać punkty. Ciężko jednak spodziewać się, że któraś z tych ekip (Juve i Napoli idem) będzie godnym przedstawicielem calcio w najbardziej elitarnych rozgrywkach. Chyba, że Palermo utrzyma aktualny skład i dołoży do tego 2-3 wysokiej klasy piłkarzy. Juventus to niewiadoma, kolejna rewolucja wcale nie musi poprawić sytuacji.

W walkę o utrzymanie nadal zamieszane są Atalanta, Lazio, Bologna i Udinese. Rzymianie muszą za tydzień zapunktować w Genui, mając w perspektywie wizytę Interu. Atalanta z Bologną spotkają się jeszcze z bezpośrednim starciu. I ono chyba rozstrzygnie o trzecim spadkowiczu.

Jak już pisałem, nie chcę wypowiadać się na temat "Calciopoli 2", póki nie zakończy się proces Moggiego. Przeczytałem wszystkie "nowe" rozmowy, dotyczące w dużej mierze działaczy Interu (ale i Romy, czy Bologni). Odświeżyłem też nagrania sprzed 4 lat. I o ile zgadzam się, że sam fakt kontaktowania się z sędziami i osobami odpowiadającymi za ich wyznaczanie jest naganny, o tyle treść rozmów Facchettiego czy Morattiego jest o wiele mniej porażająca niż mataczenie Moggiego. Facchetti nie ustalał z sędziami, komu mają dać żółte kartki, by napomnieni w ten sposób piłkarze byli zawieszeni na mecz z Juve, nie kupował nikomu szwajcarskich kart SIM, nie ustalał całej puli sędziów, spośród których desygnowano tych na najważniejsze mecze kolejki. Rozemocjonowanym głowom polecam najpierw przeczytać upublicznione rozmowy. A potem ferować wyroki.

Jak to się skończy? W najgorszym wypadku ujemnymi punktami. Chyba, że wyjdzie coś jeszcze. Może Inter odda scudetto AD 2006, którego i tak nie powinien był kiedyś przyjąć. Swoją drogą, jak to możliwe, że tysiące rozmów były przez lata w posiadaniu prokuratury i nikt się nimi nie zajął? Komu zależy na tym, by prawdę ujawniać stopniowo?

Dziś pojedynek Interu z Barceloną. Mourinho z pewnością pobłogosławił już islandzki wulkan, którego erupcja zmusiła Katalończyków do podróżowania w autokarze. To może mieć jakieś znaczenie, bo przyzwyczajeni do luksusów piłkarze, tym razem luksusów mieli mniej. A Barca grała przecież swój mecz ligowy 24 godziny wcześniej niż Inter. Myślę jednak, że to detale. Wygra i tak lepszy.

Blaugrana przyzwyczaili w ostatnim czasie, że faza pucharowa w ich wykonaniu to wyjazdowy remis i potem demolka na Camp Nou. Podobnie zresztą było w tegorocznej fazie grupowej, gdy Inter cudem uratował remis u siebie, by potem zostać ośmieszonym w Katalonii. Pisałem już, jednak że dzisiejsi gospodarze to inna drużyna niż jesienią 2009, znacznie bardziej pewna siebie, skuteczniejsza.

Mourinho gra od dłuższego czasu ściśle ofensywnym kwartetem, wspomaganym z tyłu przez dwóch defensywnych pomocników. Tak też ma być dzisiaj. Jedynym możliwym pomysłem na Barcę może być zagryzienie ich w środku pola, bieganie im po Achillesach, presja, kuksańce, kopniaki. Wiem, że brzmi to antysportowo, ale jeśli ktoś chce zagrać z Barcą w piłkę i technicznie, to skończy jak Arsenal. Który w dwumeczu raptem kilka razy miał futbolówkę przy nodze.

Rok temu Chelsea pokazała światu jak można obrzydzić życie ekipie Guardioli. Byli blisko celu, brakło im dosłownie sekund. Inter zagra dziś podobnie. Przyczajony z tyłu, a potem po odbiorze piłki prędko dostarczający ją do przodu. Do Sneijdera i trójki napastników. I niech oni coś wymyślą. To właśnie na Holendrze spoczywa w dużym stopniu ciężar tego meczu. Nie tylko będzie musiał kreować grę, ale i mocno pracować w obronie, by zrównoważyć, choćby liczebnie, trójkę środkowych pomocników Barcelony.

Inter pokazał w meczu z Juve, że jest w niezłej formie. Stać ich na walkę, na pewno ją podejmą. Problem w tym, że nawet jednobramkowa wygrana to może być za mało. Rewanż na Camp Nou to prawdziwa wycieczka do piłkarskiego piekła. Ja stawiam dziś na bramkowy remis. I liczę na fajny mecz.


foto: interia.pl

niedziela, 11 kwietnia 2010


Mógłbym pisać o tym, jak Inter bezmyślnie stracił punkty we Florencji, jak Roma wyszła dzięki swojej wygranej nad Atalantą na fotel lidera. O tym, że Milan jest już chyba poza walką o scudetto, a Lazio poza walką o utrzymanie, do której zepchnęła Bolognę.

Mógłbym, ale chyba nie potrafię.

Zamiast pisać o calcio, lepiej pomyśleć o ofiarach wczorajszej tragedii. Pomodlić się za nich i ich rodziny.

Do końca żałoby narodowej blog nie będzie aktualizowany. Czuję wewnętrznie, że tak powinienem zrobić.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Co się zdarzyło, gdy mnie tu nie było...


Wojaże po północnej Polsce chwilowo odcięły mnie od wspaniałego świata calcio. Stąd przerwa w blogowaniu. Święta minęły wybornie, spotkanie rodzinne na chrzcinach, odpoczynek. Przedświąteczna wizyta w Poznaniu pozwoliła mi też obejrzeć z trybun mecz Lecha z Legią. Zobaczyłem przeciętnych warszawiaków, świetnego, szczególnie po przerwie, Kolejorza i niesamowitych kibiców Lecha. Zespół można spokojnie pokazać w Europie, wiarę z Bułgarskiej pokazać nawet trzeba. Była to miła odskocznia od włoskiej piłki.

32. kolejka przeszła więc jakby troszkę bokiem. Niewiele jednak tak naprawdę po niej się zmieniło. Czołowa trójka zgodnie i właściwie bezproblemowo wygrała swoje mecze. Romę dopingowało w Bari kilkanaście tysięcy fanów, a Cagliari znów średnio się starało, na czym skorzystał Milan. Zespół Allegrego od kilku tygodni mnie rozczarowuje, mają chyba pełny brzuch. Zadowolili się środkiem tabeli, nie powalczyli o puchary. Minus dla tych chłopaków i ich szkoleniowca.

Z tyłu tabeli też bez rewolucji. Siena i Livorno dryfują do B, Atalanta zamierza walczyć do końca. Niespodziewany regres przeżywa Bologna, która jeszcze kilka tygodni temu spokojnie i leniwie przysypiała sobie w środku tabeli. Teraz ekipa Colomby gra z Lazio. Bukmacherzy wietrzą remis, ale patrząc na terminarze obu ekip i ich sytuację w klasyfikacji, jakoś nie chce mi się wierzyć w układy.

Totalnie ośmiesza się natomiast Juventus. Udinese zlało ich jak bezbronne dzieci, piłkarzom Starej Damy nawet nie chciało się walczyć. Blanc straszy wstrzymaniem wypłat, kibice domagają się głów. Zaccheroni, co mnie nie dziwi, jest zupełnie bezradny. Lato przyniesie nam wielką przebudowę składu i chyba też gabinetów klubowych. Z kim na ławce ruszy w nową przygodę Juve? Benitez? Mancini? Prandelli? Allegri?

Paradoksalnie, matematyka jeszcze nie grzebie turyńczyków w walce o czwarte miejsce. Troszkę wygląda to tak, jakby nikomu na tym chwalebnym placu nie zależało. Palermo było bezradne w Catanii. Prezydent Zamparini przejechał się po meczu po trenerze Delio Rossim. Obawiam się, że panowie długo ze sobą nie wytrzymają.

Inter w półfinale Champions League. Po raz pierwszy od 2003 roku. Wtedy, po dramatycznych i nerwowych bojach nerazzurri uznać musieli wyższość późniejszego triumfatora, Milanu. Teraz na drodze staje wielka Barcelona. W sumie jest w tym jakaś sprawiedliwość. Kto chce wygrać Ligę Mistrzów, musi wyjechać żywy z Camp Nou.

W grupowych potyczkach Barca była jak nieuchwytny cel. Inter walczył, miotał się, a Katalończycy świetnie się przy tym wszystkim bawili. Teraz nadal są oni faworytem. Ale sądzę, że Inter tak łatwo nie da się już ograć. To już chyba nie ta sama ekipa. Tym razem nie położą się przed kamandą Guardioli. A do powstrzymania Messiego użyją nie karabinu, a głowy.

Pięć wygranych z rzędu w pucharach. Zdobycie Stamford Bridge, spokojne wyeliminowanie CSKA. W rewanżu Inter zaimponował rozwagą. Szybko rąbnął w podbrzusze rywala, by potem jedynie opędzać się od jego niezdarnych ataków. Zespół Mourinho nabywa z każdym takim występem wiary w siebie, pewności co do własnej siły. Do składu wrócił Balotelli. Przestał ubierać koszulkę Milanu i pyskować. Może i chwilowo. Ale na pewno piłkarz ten bardzo się przyda na finiszu sezonu.


foto: interia.pl