niedziela, 28 lutego 2010

Rzymskie seppuku. Bramka jak z konsoli. 26. kolejka Serie A


Harakiri Romy. Takie tytuły pojawiły się w prasie po czwartkowej klęsce z Panathinaikosem, gdzie giallorossi dali sobie wbić 3 gole w ciągu 6 minut. Podobnie można chyba określić dzisiejsze wydarzenia podczas Derby del Sole (Derby Słońca). Napoli przegrywało 0-2, goście grali, zdawało się, mądrze i spokojnie. I znów dostali 2 gole w końcówce, podobnie jak w Cagliari, podobnie jak w Atenach. Roma uwielbia sama komplikować sobie życie. I wytłumaczeniem nie może być tu dyskusyjny karny podyktowany za zagranie piłki ramieniem przez Mexesa, gdyż wcześniej arbiter pomylił się, nie dyktując jedenastki dla partenopei za faul Juana na Quagliarelli.

Grad goli. Zaskakująco dużo bramek padło w 26. kolejce Serie A. 10 meczów i 35 trafień. Sporo jak na włoskie standardy. Szkoda tylko, że takie serie spotkań zdarzają się stosunkowo rzadko. Na listę strzelców wpisywali się walczący o koronę strzelców Di Natale, Milito czy Pato, ale swoje premierowe gole w Serie A zaliczyli też Brazylijczycy Keirrison (Fiorentina) i De Paula (Chievo). Bohaterem kolejki został bez wątpienia Adailton, też zresztą człowiek z Kraju Kawy, którego tripletta poprowadziła Bolognę do wygranej 4-3 na stadionie Genoi.

Uraz Pato. Kolejny w ostatnim okresie problem mięśniowy pojawił się u snajpera Milanu, gdy ten startował do jednego z kontrataków. Nie tylko zmniejsza to jego szanse na koronę króla strzelców, ale krzyżuje też szyki jego drużynie. Rossoneri prawdopodobnie wystąpią bez młodego Brazylijczyka w składzie zarówno na Olimpico przeciw Romie, jak i na Old Trafford przeciwko United. Kiepska sprawa. To jedyny w ich składzie piłkarz w taki sposób atakujący wolną przestrzeń, stworzony do szybkiej gry z kontry.

Protest anti-Lotito. Stadio Olimpico w Rzymie świeciło wczorajszego wieczora pustkami. Liderzy Curva Nord postanowili, że ich sektor pozostanie niezapełniony podczas meczu z Fiorentiną. I zachęcali do tego samego resztę fanów. Skutecznie. Powód takiego apelu? Protest przeciwko nieudolnemu zarządzaniu klubem przez Claudio Lotito. Fanów na Olimpico mogłoby być mniej (pojawiło się ok 7-8 tysięcy osób), ale, jak donoszą media, władze Lazio rozdały sporo darmowych wejściówek wśród młodzieży i przedstawicieli służb publicznych. Irytacja w Rzymie sięga zenitu, a pogłębił ją jeszcze wyrównujący gol Keirrisona, zdobyty w 92. minucie gry.

Playstation w Udine. Czterech podstawowych piłkarzy zawieszonych? Mourinho na trybunach? Żaden problem. Było ciężko, nerazzurri mieli trochę szczęścia (poprzeczka Inlera w 95. minucie), ale udało się zdobyć trzy oczka w Udine (3-2). Do tego stało się to po naprawdę efektownym meczu z obu stron. Czarno-niebieski czołg, po trzykolejkowym postoju na bocznej drodze, wraca chyba na właściwe tory. Na długo zapamiętam kapitalną bramkę na 2-1, szybką wymianę podań, zakończona bombą Maicona z woleja w okienko. To był gol-bliźniak bramki Aimo Diany (też prawy defensor!), zdobytej kilka lat temu dla Sampdorii w meczu z Lazio. Wtedy zgrywał głową bodajże Flachi, dziś brazylijskiemu obrońcy podawał nogą Pandev. Akcja-marzenie. Pro Evolution Soccer jako żywo.

Chievo bliskie utrzymania. Wygrana 2-1 z Cagliari i 12 oczek przewagi nad strefą spadkową mówią same za siebie. Werończycy zagrają w lidze także w przyszłym sezonie. Gratulacje dla drużyny, gratulacje dla Domenico Di Carlo. Rózga dla sardyńczyków, którzy przegrywają drugi mecz z rzędu w podobnie bezjajowy sposób. Drużyna ta, mimo wszystkich ciepłych słów jakie na nią spływają, nie jest ewidentnie gotowa do przeskoczenia na wyższy poziom wtajemniczenia.

Powołania Lippiego. Selekcjoner squadra azzurra zaprosił 23 piłkarzy na towarzyskie spotkanie z Kamerunem. Cieszą mnie wezwania dla promowanych przez calciobar Sirigu, Bonucciego i Cossu. Szczególnie ten ostatni zasłużył na powołanie. Jest to pierwszy rodowity Sardyńczyk od czasów Gianfranco Zoli, który dostąpi prawdopodobnie zaszczytu występu w niebieskiej koszulce. Pełna lista reprezentantów:

* Morgan De Sanctis (Napoli), Federico Marchetti (Cagliari), Salvatore Sirigu (Palermo).

* Daniele Bonera (Milan), Leonardo Bonucci (Bari), Fabio Cannavaro (Juventus), Mattia Cassani (Palermo), Giorgio Chiellini (Juventus), Domenico Criscito (Genoa), Nicola Legrottaglie (Juventus).

* Christian Maggio (Napoli), Andrea Cossu (Cagliari), Daniele De Rossi (Roma), Gennaro Gattuso (Milan), Claudio Marchisio (Juventus), Riccardo Montolivo (Fiorentina), Angelo Palombo (Sampdoria), Simone Pepe (Udinese), Andrea Pirlo (Milan).

* Marco Borriello (Milan), Antonio Di Natale (Udinese), Giampaolo Pazzini (Sampdoria), Fabio Quagliarella (Napoli).


foto: corrieredellosport.it

środa, 24 lutego 2010

Pierwszy krok Interu


Inter, po dość wyrównanym meczu, pokonał Chelsea 2-1 i ustawił się w na lepszym polu startowym przed rewanżem, zaplanowanym za niecałe dwa tygodnie na Stamford Bridge. Kto wie, czy zwycięstwem tym nerazzurri nie przełamali pewnej bariery psychologicznej? Gdy zastanawiam się na tym, kiedy Inter ostatni raz pokonał u siebie czołową europejską drużynę w Lidze Mistrzów, przychodzi mi do głowy rok 1998 i dwa gole Roberto Baggio strzelone Realowi w wygranym 3-1 starciu. Faktycznie, stare dzieje.

Pierwsza połowa pojedynku należała do Londyńczyków. Inter, po szybko zdobytym golu, cofnął się zdecydowanie, dając Chelsea pole do popisu, grając za głęboko i przede wszystkim za daleko od rywali. Anglicy dominowali, ostrzeliwali bramkę Julio Cesara. Byli na pewno stroną dominującą, lepszą. Gospodarze mieli problemy z wymienieniem 2-3 podań, a większość "akcji" ofensywnych nerazzurri polegała na wystrzeliwaniu piłki do przodu i powrocie na własne przedpole. Chelsea należał się też rzut karny - Samuel ewidentnie powalił we własnym polu karnym Kalou.

Gdy do remisu tuż po zmianie stron doprowadził ten sam Kalou (przy małej współpracy Julio Cesara), zdawało się, że teraz goście będą mieli z górki. I tu muszę zdjąć czapkę z głowy przed Interem i jego szkoleniowcem. Nerazzurri znów pokazali charakter, poszli do przodu i strzelili gola. Mourinho wprowadził czwartego ofensywnego piłkarza, Balotellego, czym zaskoczył z pewnością wielu obserwatorów. Rywali chyba też. To była zmiana przeprowadzona przez pewnego siebie i swojej drużyny trenera. Zmiana "z jajami".

Mario sprawił sporo problemów niedomagającemu w fazie defensywnej Maloudzie (taki z pewnością był cel Portugalczyka), linia pomocy Interu nareszcie "złapała" bliżej rywali, przeniosła ciężar gry w okolice koła środkowego. Dlatego też Chelsea, poza okazją Lamparda, nie zrobiła już do końcowego gwizdka wiele dobrego. Podobnie zresztą Inter, którego kontry nie mogły zranić The Blues.

Tak jak przewidywaliśmy, nerazzurri wytrzymali mecz pod względem fizycznym, choć do przerwy głównie odbijali się od rywali. Lucio rządził w linii obrony, ale największym wygranym jest niebiesko-czarny kolektyw. Zwarty i gotowy do wojny. Piłkarsko lepszym zespołem jest Chelsea i myślę, że dziś to udowodniła, rozgrywając o wiele więcej ciekawych akcji i częściej zagrażając bramce rywala. Inter w rewanżu może jednak liczyć na siłę zespołowości. I kontry. Jeden gol jest w stanie powalić Chelsea na kolana. Inter może to zrobić. Ma atrybuty. Nie może jednak przegrać rewanżu w głowie. Po dzisiejszym meczu zaczynam wierzyć, że tak się nie stanie.

foto: corrieredellosport.it

wtorek, 23 lutego 2010

Inter-Chelsea. (Dwu)mecz prawdy


Dla pewnego dżentelmena rodem z Półwyspu Iberyjskiego wybiła godzina prawdy. Jose Mourinho ściągnięto do Mediolanu po to, by przełamał europejską niemoc Interu. By zbliżył ten zespół do ścisłej kontynentalnej czołówki. O tym marzą fani, żyjący pod tym względem w cieniu regularnie gromadzącego międzynarodowe trofea Milanu. O tym śni Massimo Moratti, chcący w końcu wyjść z cienia własnego ojca, który w latach 60-tych zbudował ekipę na miarę dwukrotnego zdobycia Pucharu Mistrzów.

Umówmy się - wygranie ligi dla tak silnego kadrowo Interu, w tak nijakiej, mimo wszystko, ostatnimi czasy Serie A, to dla nerazzurri wręcz konieczność. Grube miliony euro wydawane na płace portugalskiego szkoleniowca i międzynarodowej plejady piłkarzy mają w końcu dać efekt w Europie. Nie mogą się już powtórzyć upokorzenia doznawane z rąk Villareal, Valencii czy Liverpoolu. Inter Manciniego dominował w Serie A, ale piłkarsko i mentalnie padał na kolana przed czołowymi ekipami Starego Kontynentu.

Jutro w dużej mierze dowiemy się, czy Jose Mourinho to zmienił. Po 1,5 roku pracy można chyba ocenić czy Portugalczykowi udało się zbudować drużynę zdolną podjąć walkę na europejskim poziomie. Rok temu United przejechali się po nerazzurri. Teraz na ich drodze staje Chelsea. Londyńczycy to trochę lepsza kopia Interu. Drużyna również bardzo silna fizyczna, grająca agresywnie i twardo. Linie obrony i pomocy to w obu przypadkach bardziej solidność niż jakość (z nielicznymi wyjątkami). Kreatywność to domena 2-3 ofensywnych piłkarzy.

Padnie pewnie mało goli, będzie dużo męskich starć w środku pola. Chelsea podejmie walkę, w tym czuje się najlepiej. W przeciwieństwie do Milanu, który w derby z Interem poległ z tego względu na całej linii. Inter, inaczej niż rossoneri przeciwko United, powinien też wytrzymać tempo gry, to najbardziej brytyjski z włoskich zespołów. Idealnie dla nich byłoby nie stracić na Meazza gola. 0-0 nie jest w tym przypadku złym rezultatem.

Dwumecz ten ma oczywiście wiele podtekstów. Tak oczywistych, że aż szkoda na nie klawiatury. Dla Mourinho, bardziej niż pokonanie Chelsea ze względu na swoją przeszłość na Stamford Bridge, liczy się jednak wydźwięk tego sukcesu dla własnej przyszłości. Jeśli zatriumfuje, będzie mógł pielęgnować swoją legendę i rzucić wyzwanie całej Europie (poza Barcą - ekipą dla Interu poza zasięgiem). Marzyć o wygraniu Ligi Mistrzów i wspięciu się znów na trenerskie Himalaje. Jeśli przegra, szybko z The Special One może stać się po prostu The Normal One. A czegoś takiego przerośnięte ego Portugalczyka z pewnością nie wytrzyma.


foto: corrieredellosport.it

poniedziałek, 22 lutego 2010

Mourinho w kajdankach czyli włoski weekend


Kajdanki Mourinho. Absolutny "hit" kolejki. Mourinho pokazujący w kierunku trybun gest symbolizujący kajdanki. Pewnie nigdy nie dowiemy się co miał na myśli autor (sędzia do więzienia?). Faktem jest, że niezależnie od wszystkiego Portugalczyk ewidentnie przesadził. Tym bardziej, że naprawdę ciężko doczepić się do kluczowych w meczu z Sampdorią decyzji arbitra Tagliavento (czerwone kartki dla Samuela oraz Cordoby i żółtko za symulację w polu karnym dla Eto'o). W Interze niespodziewanie zaczyna robić się nerwowo. Mourinho trzy kolejne mecze obejrzy z trybun (w kajdankach?), w Udine nie zagra czterech zawieszonych z różnych powodów piłkarzy (Samuel, Cordoba, Muntari, Cambiasso). A do bram puka już nie tylko Chelsea, ale i skradające się z innej strony po cichu Milan oraz Roma.

Pañolada na Meazza. W sobotę narodziła się być może nowa, świecka tradycja. Cały stadion machający w kierunku trójki sędziowskiej białymi chusteczkami to chyba novum na włoskich boiskach. Happening ten korzenie swe ma w Hiszpanii. Jeśli po pañoladzie do Serie A trafi też bardziej ofensywne nastawienie drużyn, prezentowane z reguły na Półwyspie Iberyjskim, wszyscy będziemy chyba niezwykle zadowoleni.

Cagliari! Cossu! Spokojnie i merytorycznie, Cagliari robi swoje. Gra ciekawy futbol, potrafi fajnie rozprowadzić akcje i narzucić praktycznie każdemu rywalowi swój styl gry, co w Italii nie jest oczywistością. Ta drużyna ma kilka ciekawych postaci, ale dwie wyróżniłbym szczególnie. O trenerze Massimiliano Allegrim pisałem już wielokrotnie. Andreę Cossu, umieściłem w "drugiej" jedenastce pierwszej rundy rozgrywek. Piłkarz ten jednak mocno ostatnio pracuje na promocję do pierwszego dream teamu. Filigranowy ofensywny pomocnik rozgrywa, bez wątpienia, sezon życia. Podaje, strzela, kiwa. Wszystko produktywnie i skutecznie. Znakomity piłkarz, szkoda, że tak późno eksplodował.

Latynoska przyszłość Palermo. Javier Pastore i Abel Hernandez praktycznie we dwójkę (wsparci przez Miccolego) rozbili słabe w niedzielę Lazio. Obaj ci piłkarze mają przed sobą świetlaną przyszłość. Łatwość z jaką przychodzi im gra w piłkę, jest wręcz porażająca. Szczególnie Pastore to mój ulubieniec. Mocno mu kibicuję. Jeśli Maurizio Zamparini utrzyma najlepszych piłkarzy, dołoży w lecie 2-3 wzmocnienia i pozwoli spokojnie pracować Delio Rossiemu, to Palermo może w przyszłym sezonie zapukać do pierwszej czwórki. Czemu jednak mam przeczucie, graniczące z pewnością, że impulsywny prezydent znów wszystko spieprzy?

O co chodzi, Silvio? Wywiad z premierem Berlusconim, w którym mało delikatnie podważył on kompetencje Leonardo, wprawił mnie w osłupienie. Naprawdę uważam, że brazylijski szkoleniowiec jest jednym z największych wygranych tego sezonu, wyciągając z materiału ludzkiego, który ma do dyspozycji, co najmniej 120%. Rossoneri podobali mi się w meczu z Bari, grając bardzo konsekwentnie w obronie (gospodarze pierwszą okazję bramkową mieli dopiero w 89 minucie - Abbiati sparował karnego Barreto). Z przodu Milan wyczekiwał na swoje szanse i dwa razy celnie uderzył. Brawo. Gol Borriello - czapki z głów.

Granatowy dramat. Miał być szybki powrót do Serie A. Tymczasem dla Torino jest to kolejny sezon męki. Po zeszłorocznej, dość zaskakującej degradacji do Serie B, także obecnie drużyna gra grubo poniżej oczekiwań. Kilka tygodni temu pseudokibice Toro pobili własnych piłkarzy, z pracy wylecieli już szkoleniowcy, Stefano Colantuono oraz Mario Berretta (którego zastąpił... Colantuono - takie powroty stały się we Włoszech od jakiegoś czasu niezrozumiałym dla mnie trendem) oraz ceniony w Italii dyrektor sportowy, Rino Foschi. Chyba nikt już nie ogarnia tego granatowego bałaganu, a na pewno nie przerażająco chaotyczny prezydent, Urbano Cairo, który po awansie do Serie A w 2006 roku zaczął całkowicie się gubić. W sobotę na Stadio Olimpico 3-2 wygrała ostatnia w tabeli Salernitana (znów trafił dla niej młody Dionisi, wypożyczony z Livorno). Grande Torino to odległe o lata świetlne wspomnienie.


foto: corrieredellosport.it

czwartek, 18 lutego 2010

Spalona szansa Fiorentiny

Ta sytuacja rozstrzygnęła losy starcia Bayernu z Fiorentiną. Ewidentny spalony, choć trochę mniej "efektowny", gdy przesuniemy kreskę na linię piłki, czyli tam gdzie powinna zostać narysowana.

Meczu tego nie oglądałem, oszczędzę więc sobie pisania podsumowań opartych na mediach i opiniach znajomych. Ciekawą i dość obiektywną relację możecie przeczytać na blogu trocky'ego. Tam o tym, że viola grali głównie defensywnie, że Bayern rozczarował, że Klose, podobnie jak Gobbi, powinien był wylecieć do szatni. Miłej lektury.

Mam tylko nadzieję, że "los" odda w rewanżu fioletowym to, co tak bezlitośnie i chamsko zabrał im w Monachium.


foto: corrieredellosport.it

środa, 17 lutego 2010

Milan prawie za burtą


Milan jest co najmniej jedną nogą poza Ligą Mistrzów. Ale jedna noga poza tymi elitarnymi rozgrywkami nie oznacza niemożności odejścia od stołu z podniesioną głową. Rossoneri, piłkarze, trenerzy, kibice, mogą być dumni z tego, jak wczoraj zagrali. Postawili się niezwykle mocnemu rywalowi, długimi momentami potrafili go nawet zdominować. Manchester jednak, niczym wytrawny bokser, utrzymał się na nogach. Nie upadł, mimo ewidentnego zamroczenia, w jakim znajdował się po golu Ronaldinho i w obliczu kreatywnej i szybkiej gry Milanu. Nie upadł, zebrał się i zadał nokautujące ciosy. Po tym poznaje się klasowe ekipy.

Paradoksalnie, to właśnie wysokie tempo, dobry, szybki, agresywny futbol, jaki zaprezentował Milan w pierwszej godzinie gry mógł być dla nich zabójczy. Zgodnie z przewidywaniami to Czerwone Diabły lepiej wytrzymały mecz fizycznie. A że nogi zależą w dużej mierze od głowy, to gole Rooneya dodatkowo podcięły skrzydła gospodarzom. Zebrali się oni dopiero w końcówce, gdy było już trochę za późno. Losów dwumeczu gol Seedorfa już nie uratuje. Na pewno natomiast końcówka spotkania, wspaniały gol zdobyty piętą przez Holendra, okazje Inzaghiego, Ambrosiniego i Nesty tylko wzmogą żal fanów Milanu. Naprawdę można było ugrać więcej.

Brakło trochę cynizmu, brakło na pewno skuteczności. Straconych goli można było uniknąć, bo padły po prostych błędach w ustawieniu. Szczególnie niezrozumiałe jest dla mnie zachowanie Bonery przy drugim golu dla Brytyjczyków. Bonery, który poza tą sytuacją zagrał naprawdę nieźle. Milan może żałować zmarnowanych sytuacji, tego, że Pato i Huntelaar rozczarowali, byli bezproduktywni. Może pocieszać się świetnym występem Dinho i tym, że naprawdę pokazał niezły futbol. Sądzę jednak, że jest to trochę oszukiwanie samych siebie. Manchester przyjechał po swoje, ugrał naprawdę dużo, więcej niż zasłużył, i w rewanżu raczej bezproblemowo zamknie sprawę. Trzeba docenić ich klasę. A Wayne Rooney zaczyna mocno pracować na Złotą Piłkę.


foto: gazzetta.it

poniedziałek, 15 lutego 2010

Liga Mistrzów. Włoskie missioni (prawie) impossibili


Bogowie futbolu budzą się z zimowego snu. Rozgrywki Ligi Mistrzów to absolutny futbolowy Olimp, coś co elektryzuje i przyciąga uwagę całego świata. To właśnie "muzyczka Champions League" sprawia, że ciarki przechodzą po plecach. Słysząc ją, wiemy, że dzieje się coś wyjątkowego. Kilkakrotnie było mi dane delektować się tą atmosferą z trybun. Jutro i w środę będzie inaczej, bardziej kameralnie. Ale niewiele jest rzeczy, dla których oddałbym wtorkowe i środkowe wieczory spędzone z kumplami przy kuflu dobrego piwa, przy dobrym meczu Ligi Mistrzów, w dobrym pubie. Od jutra wracamy do gry. Razem z włoskimi drużynami. Pozostało trzech obrońców honoru calcio. Będzie im ciężko, zadanie mają niełatwe, ale czy niewykonalne?

Na pierwszy ogień pójdzie Milan. Miał to być dla nich sezon czyśćca. Bez Kaki, Maldiniego, Ancelottiego, z nieopierzonym Leonardo na ławce skazywano ich na niebyt. Początek rozgrywek wskazywał na prawdziwość takowych tez. Potem nastąpiło przełamanie. Od zwycięskiego thrillera na Bernabeu o grze rossoneri piszemy z reguły dobrze. W derby zawiedli, po nich mieli lekki okres zamroczenia. Ale ogólnie wypadają na plus. Robią więcej niż wskazywałaby na to ich dość wąska kadra. Grają całkiem przyjemnie dla oka, w miarę skutecznie. Senatorzy over-30 są może i najedzeni, nie zawsze chce im się biegać, nie zawsze stosują pressing, tak jak nakazywałby to logika współczesnego futbolu. Ale jeszcze są. Żyją i oddychają. Jutro mogą pokazać definitywnie, że pogłoski o ich śmierci były przedwczesne.

Trzy lata temu Milan, w drodze do zwycięskiego finału w Atenach, rozbił u siebie Czerwone Diabły 3:0. Epizod ten przypominam z kronikarskiego obowiązku. Zbyt wiele zmieniło się w obu ekipach, szczególnie tej włoskiej, by jakiekolwiek wnioski mogły z tej wspaniałej wiktorii płynąć. Rossoneri spotykają na swojej drodze zespół znakomity. Silny i szybki. Solidny z tyłu i zabójczo groźny z przodu, gdzie nawet po odejściu Ronaldo i przy urazie Giggsa, mają tyle talentu, że możnaby obdarzyć nim ze dwie klasowe ekipy. A sam Wayne Rooney w tym sezonie przechodzi sam siebie.

Czerwone Diabły miały przed kilkoma tygodniami słabszy moment. Dokładnie wtedy, gdy brylowali milanisti. Jeszcze w styczniu mieliby oni większe niż obecnie szanse na przejście do kolejnej rundy. Podopieczni Fergusona imponują wybieganiem, bez wątpienia lepiej wytrzymają ten dwumecz fizycznie. Nie powinni też popełnić już takich błędów jak trzy lata temu. Większa mądrość w meczach wyjazdowych. To zdaniem Sir Alexa największa różnica pomiędzy ówczesną a obecną drużyną z Wysp.

Milan nie lubi, gdy ktoś zagra na nich agresywnie w środku pola i "zabierze im piłkę". Nie wytrzymują tej agresji i wysokiego tempa gry. Tak pobił ich Inter. Brak takiego zęba i zaciętości był jedną z przyczyn tego, że pole oddał rossoneri Real. Pamiętajmy jednak, że to byli docierający się jeszcze Królewscy, Królewscy dopiero wypracowujący pewne mechanizmy i automatyzmy. Milan to zresztą od zawsze zespół o nietypowym jak na Włochy DNA. Lubiący grać piłką, niekoniecznie dobrze czujący się w głębokiej obronie i grze z kontry. Choć powrót Pato po kontuzji taktykę tę urozmaica i daje jej silny oręż.

Właśnie urazy i wąska kadra sprawia, że kibice żarliwie modlą się o zdrowie dla Thiago Silvy i wspomnianego Il Papero. Para Nesta-Silva daje dość solidną rękojmię. Każdy inny wariant (Nesta-Favalli, Nesta-Bonera) to tylko marny surogat, skazany na niepowodzenie. Bonera solidnie zaprezentował się w meczu z Bologną, ale już w pojedynach z szybkimi żądłami Udinese wyraźnie niedomagał. Aktualne możliwości Favallego (kiedyś naprawdę dobrego obrońcy) w centrum defensywy widzieliśmy wszyscy w derby.

Jak ma zagrać Milan? Oczywistością jest stwierdzenie, że solidnie i czujnie z tyłu. Na Boga, każdy stracony jutro gol może być zalążkiem wypadnięcia za burtę. Z pewnością Leonardo zagęści srodek pola, przywracając do składu Beckhama. Ambrosini i Gattuso dołączą do Anglika w dziele rywalizacji fizycznej z twardą pomocą Manchesteru. Pirlo będzie regulować puls gry. Czy zagra od pierwszej minuty Pato? Jeśli tak, to kto ustąpi mu miejsca w pierwszej "11"? Koniecznością jest przejęcie futbolówki i regulowanie tempa gry, jego spowalnianie, "oszukiwanie" mijającego czasu. Tempa rodem z Premier League gospodarze jutrzejszego wieczoru mogą nie wytrzymać.

Bardzo dużo czynników musi zagrać jednocześnie by Milan wygrał. Pewne ręce Didy, magiczny wieczór Ronaldinho, bezurazowe sprinty Pato. A to nie wszystko. Manchester jest faworytem, odpadnięcie Brytyjczyków będzie dużą niespodzianką. Czy efekt "muzyczki Champions League" ożywiającej ducha Milanu, tak chętnie przywoływany zawsze przez Adriano Gallianiego, znów zadziała? Szanse są, spytajcie o to dumnych Galacticos z Madrytu.

W tym tygodniu do boju rusza też Fiorentina. Jej akcje stoją zdecydowanie niżej. Są w dołku, a trafiają do tego na rozpędzony Bayern, w którym do składu i formy wracają zabójcze skrzydła Robben-Ribery. Wyczyny monachijczyków, poza pojedynczymi występami w Lidze Mistrzów i Bundeslidze, znam w tym sezonie głównie z lektury świetnego, zaprzyjaźnionego bloga i skrótów. To wszystko jednak wystarcza by napisać, że bawarczycy stają się powoli idealną kreaturą Louisa van Gaala.

Pokazali to już deklasując Juventus. Tamtego wieczoru widziałem na murawie Stadio Olimpico Ajax z lat 1994-1996. Szybki, wybiegany, pomysłowy, często zmieniający pozycje, grający w ofensywie w dość uporządkowany, ale jednak niekonwencjonalny sposób. Nigdy nie ukrywałem, że uważam van Gaala za trenera wybitnego, a krytykom wypominającym mu porażkę z reprezentacją Holandii zawsze zwracam uwagę na to, jak mało czasu ma każdy selekcjoner by wdrożyć własne pomysły. Czas ten Holender w Bawarii otrzymał. I widać efekty.

Fiorentina gra ostatnio nieszczęśliwie. Raz lepiej (jak z Romą), raz gorzej (jak z Sampdorią), ale zawsze z podobnym skutkiem. Drużyna ta popełnia za dużo błędów w obronie, a przecież atak to najgroźniejsza broń Bayernu, zdobywającego w lidze bramki seriami, kreującego niezliczoną ilość okazji strzeleckich. Szansą dla viola mogłyby być błędy, które Niemcy często popełniają w defensywie. Ale kto je ewentualnie wykorzysta, gdy znów sam zdyskwalifikował się Mutu, a Gilardino nie może ostatnio trafić między słupki a poprzeczkę z kilku metrów?

Źle to wszystko widzę. Jeśli Bayern dobrze "złapie" fioletowych na ich połowie, a Frey nie wpadnie w jakiś szaleńczy trans, to może się to skończyć kilkubramkową porażką i sporym wstydem. Może jednak być tak, że viola zminimalizują straty, by spróbować rozstrzygnąć kwestię awansu w przyjaznych murach Artemio Franchi. Podobnie jak w przypadku Milanu, potrzeba do tego nieomal perfekcyjnego meczu i zgrania dużej liczby elementów, ze szczęściem włącznie. Forza viola.


foto: reuters.com

Malutki pan z Hollywood


Nie pozwalają nam odpocząć nasi włoscy bohaterowie. Kolejny ligowy weekend i kolejne zmiany w tabeli, awanse, spadki, radości i rozczarowania. Nie zabrakło też polemik, zarówno na tematy sędziowskie, jak i personalnych wycieczek. W końcu jesteśmy w Italii.


Inter - Roma. Deja vu? Giallorossi zbliżyli się do zespołu Jose Mourinho na 7 oczek. W stolicy odżyły nadzieje na walkę o scudetto, podgrzewane tylko precedensem sprzed 2 lat. W sezonie 2007/2008 przewaga Interu nad Romą wynosiła już 11 punktów. Tymczasem na 30 minut przed końcem ligi to Roma była mistrzem. Dopiero 2 gole Ibrahimovica w Parmie załatwiły sprawę. Sądzę jednak, że do podobnej sytuacji nie dojdzie. Choćby z dwóch następujących powodów: 1) Dwa lata temu prawie-gwoździem do trumny nerazzurri stał się uraz Szweda, który wykluczył go z gry na dwa miesiące. Teraz Inter nie jest już Ibra-dipendente (nie jest też Sneijder-dipendente, o czym pisałem TU). Uraz jednej-dwóch gwiazd nie powinien rozłożyć ich na łopatki. 2) Bałaganu narobił wtedy też Roberto Mancini, ogłaszając po przegranym dwumeczu z Liverpoolem, że po sezonie kończy pracę w Lombardii. Mourinho nie pozwoli sobie na takie gierki i utrzyma wysoki poziom koncentracji w drużynie. Inter będzie mistrzem. Z conajmniej kilkupunktową przewagą.

Parma jak Palermo? Co mają ze sobą wspólnego Palermo z sezonu 2006/2007 oraz obecna Parma? Obie ekipy prowadził Francesco Guidolin. Co jeszcze? Obie były rewelacjami pierwszej części sezonu i plasowały się w ścisłej czołówce. Co jeszcze? Obie obniżyły mocno loty w drugiej połówce rozgrywek. Palermo straciło wtedy Amauriego (uraz kolana) i ściągnięcie na odsiecz Cavaniego i Matusiaka (sic!) nie uratowało sprawy. Sycylijczycy skończyli sezon tylko (aż?) na 5. miejscu. Parma nie ma takiego zapasu punktowego. A strefa spadkowa się zbliża... Nie, nie wierzę w to, że ekipa Guidolina może walczyć o utrzymanie, ale zastanawiam się skąd takie problemy jego kolejnej drużyny w rundzie rewanżowej.

Padający Del Piero. Rozumiem rozpaczliwe poszukiwanie punktów i presję awansu do Ligi Mistrzów, ale przestaje mi się podobać zachowanie kapitana Starej Damy. Najpierw bezczelnie wyłożył się w polu karnym Lazio i nabrał sędziego Saccaniego. Wczoraj równie efektownie rąbnął na glebę w starciu z Genoą. Tym razem metr poza "szesnastką", ale "wapno" i tak podyktowano. Zirytowały mnie też jego pomeczowe wypowiedzi i udawane zaskoczenie, z jakim reagował na wieść o pretensjach trenera i zawodników grifoni. Mają się cieszyć, że przegrali po wyciągniętym z kapelusza rzucie karnym? Alex, Juve, nie idźcie tą drogą!

Powrót Ledesmy. Postawiony pod ścianą prezydent Lotito pokazał drzwi Davide Ballardiniemu, powitał w jego miejsce solidnego Edoardo Reję i przeprosił się z Cristanem Ledesmą. Zdążył przy okazji wybełkotać, że odsunięcie Argentyńczyka od składu było wyłączną decyzją ustępującego szkoleniowca, co jest tak wielką bzdurą, że aż szkoda ją komentować. Lazio z Ledesmą w składzie pewnie wygrało 2-0 w Parmie, a pomocnik ten, obok Floccarego i Zarate, był najlepszym aktorem tego widowiska.

Pragmatyzm Prandellego. "Musimy zdobyć jak najszybciej 40 punktów by być spokojnymi o utrzymanie". Fiorentina przegrywa mecz za meczem. Jest to o tyle zaskakujące, że viola świetnie radzili sobie jesienią, dzieląc czas i siły między ligę a europejskie puchary. Ich aktualna dyspozycja jest dla mnie niewytłumaczalna. Grają przecież praktycznie co 7 dni, mając pełne pole do popisu w kwestii regeneracji i przeprowadzenia pełnego mikrocyklu. Rozpędzony Bayern zaciera ręce.

Mourinho vs. De Laurentiis. Prezydent Napoli: "Nie zamieniłbym Mazzarrego na Mourinho nawet gdyby mi go podarowano. Ale jako aktora w moim filmie, widziałbym go bardzo chętnie".
Portugalczyk: "De Laurentiis to malutki pan, który wciąż pojawia sie w telewizji, ale ciągle jeszcze nie zrozumiał, że futbol to nie Hollywood". Show must go on...


foto: goal.com

niedziela, 14 lutego 2010

Sezon 1989/1990. Moneta w głowie Alemao


Końcówka sezonu 1989/1990 jest jedną z najbardziej pamiętnych i kontrowersyjnych w historii Serie A. Potem chyba tylko dwukrotnie przeżywaliśmy podobne wątpliwości i toczyliśmy podobne spory na finiszu sezonu: w roku 1998 (faul Iuliano na Ronaldo w meczu Juventus-Inter) i w roku 2000 (nieuznany gol Cannavaro w spotkaniu Starej Damy z Parmą). Co takiego wydarzyło się w roku 1990? I jak wpłynęło to na końcowe rozstrzygnięcie? Spróbujmy to przeanalizować.

Rozgrywki rozpoczęły się dla Napoli od małego trzęsienia ziemi. Z pracy z drużyną zrezygnował Ottavio Bianchi, zastąpiony przez Alberto Bigona. Diego Maradona niespodziewanie przedłużył wakacje w Argentynie, podsycając tylko plotki o swoim konflikcie z władzami klubu (wśród których figurował już (nie)sławny Luciano Moggi) i chęci zmiany barw. Diego wrócił do Włoch gdy sezon już trwał. Neapolitańczycy rozpoczęli go wybornie (16 spotkań bez porażki). Potem jednak coś zaczęło się w drużynie partenopei psuć. Porażki na San Siro z Milanem (0-3) oraz Interem (1-3) sprawiły, że na czoło klasyfikacji wysunęli się ci pierwsi, prowadzeni oczywiście przez Arrigo Sacchiego.

8 kwietnia odbyła się 31. kolejka, przed którą rossoneri mieli punkt przewagi nad Napoli. Tej niedzieli zdarzą się dwie sytuacje, które będą miały wpływ na losy rozgrywek. I sprawią, że data ta przejdzie do historii.

Milan gra w Bologni. Osiąga tylko remis 0-0, choć mogło być gorzej. Sędzia Lanese (nazywany złośliwie "milanese") nie widzi (lub nie chce widzieć), że piłka po wspólnym wślizgu Galliego i Marronaro przekroczyła linię bramkową o kilkadziesiąt centymetrów.

Jeszcze ciekawiej było w Bergamo. Także tam padł bezbramkowy remis. Ale mecz ten nie skończył się z końcowym gwizdkiem arbitra. W 78. minucie meczu pomocnik gości Alemao został trafiony w głowę monetą rzuconą z trybun (wartość: 50 lirów - tak napisał w protokole sędzia Agnolin). Powstaje ogromne zamieszanie, piłkarz początkowo stoi na nogach, odpycha nawet masażystę. Otaczają go koledzy z drużyny, chaos wzrasta. Ostatecznie Brazyliczykowi zostaje udzielona pomoc. Agnolin wznawia grę, a w międzyczasie okazuje się, że Alemao nie jest w stanie jej kontynuować. Zastępuje go Zola. Przepisy mówią jasno: jeśli piłkarz trafiony przedmiotem z trybun musi opuścić boisko, jego drużyna otrzymuje walkowera.

Po kilku dniach, zgodnie z ówczesnymi przepisami, choć nie bez kłótni i przepychanek, wynik meczu zostaje zweryfikowany na 2-0 dla zespołu Maradony, co pozwoliło partenopei dogonić w tabeli podopiecznych Arrigo Sacchiego. I tu otwiera się puszka Pandory.

We Włoszech rozpoczął się gorący spór. Milaniści zarzucali rywalowi pozasportowe działania, mające na celu wywarcie presji na federacji i korzystną decyzję. Argumentowano nawet, że swoje trzy grosze wtrąca w tej sprawie camorra. Sugerowano, że Alemao mógł spokojnie grać dalej, ale udawał, wiedząc, że w ten sposób "załatwia" swojej ekipie dwa punkty.

Na pierwszym z poniższych filmów widać i słychać wyraźnie jak masażysta Salvatore Carmando mówi do brazylijskiego zawodnika: "połóż się na ziemi". Kibice Napoli tłumaczyli, że w ten sposób łatwiej było udzielić piłkarzowi pomocy. Ich antagoniści sugerowali, że masażysta kazał po prostu odegrać scenkę i symulować niemożność kontynuowania gry. Wyśmiał to wówczas prezydent Napoli, Corrado Ferlaino, mówiąc dziennikarzom, że "Alemao jest w szoku, nie rozpoznał mnie, gdy odwiedziłem go w szpitalu".

Rywale zrównują się więc punktami. W tej sytuacji zostałby rozegrany baraż, chyba najsprawiedliwsze wyjście z impasu. To jednak nie nastąpiło.

22 kwietnia odbywa się 33., przedostatnia, kolejka. W niej znów dzieją się dziwne rzeczy. Milan pojechał na mecz do Werony. Z negatywnymi przeczuciami. Rywal, choć walczący o utrzymanie, przywoływał złe duchy. Siedemnaście lat wcześniej rossoneri udali się do Werony w podobnej sytuacji. Przegrali 3-5. Przegrali wygrane już praktycznie scudetto. Epizod ten określono jako Fatal Verona.

Tym razem wszystko zdawało się iść zgodnie z planem. Simone zaskoczył Peruzziego strzałem z dystansu. Milan prowadzi i dominuje. Po zmianie stron coś zaczyna nie grać. Najpierw goście dwukrotnie domagają się karnego, a przynajmniej ten na Van Bastenie wydaje się ewidentny. Potem wylatuje do szatni Arrigo Sacchi. Z trybun zaczynają lecieć monety, a na murawie na łeb na szyję lecą akcje rossoneri. Tracą oni wyrównującego gola, a potem kolejnych piłkarzy - czerwone kartki w dziwnych okolicznościach dostają kolejno Rijkaard, Van Basten i Costacurta. Rossoneri dostają też gola na 1-2, znów kontrowersyjnego. Po meczu wściekli są wszyscy, również prezydent Berlusconi (który, przyznajmy, teraz wygląda jeszcze młodziej niż wówczas). Fatal Verona 2.

Napoli bez kłopotów wygrywa 4-2 w Bologni, a tytuł pieczętuje w ostatniej kolejce pokonując Lazio. Verona spada do Serie B.

Tak kończy się jeden z najbardziej pamiętnych sezonów ligowych, pamiętnych, niestety, z powodów pozasportowych. Dla kibiców Milanu, po dziś dzień, jest to "ukradzione" scudetto. Zbitka słów "Alemao, moneta" jest synonimem oszustwa. Czy można się z nimi zgodzić? Ciężko ocenić, tym bardziej mając do dyspozycji tylko filmy i wspomnienia aktorów tamtych wydarzeń. Na pewno jednak był to typowo "włoski" finał ligi - nerwowy, pełen kontrowersji i niejasności. Na długo przed "nożem w głowie Dino Baggio" mieliśmy "monetę w głowie Alemao".


Końcówka sezonu oczami kibica Napoli:



Verona - Milan 2:1




PS. Po latach prezydent Corrado Ferlaino przyznał, że błędy sędziego Lo Bello w Weronie nie były przypadkowe, gdyż arbiter ten sympatyzował z Napoli i mu sprzyjał. Został desygnowany na ten mecz przez Gussoniego, będącego w dobrych stosunkach z Ferlaino. Podobnie nieprzypadkowa była sytuacja z Alemao, która została wyreżyserowana, głównie z inicjatywy obdarzonego, jak widać, dobrym refleksem masażysty Carmando. Niezależnie od tego, czy wierzymy czy nie, było nie było, ówczesnemu prezydentowi Napoli, przyznać trzeba, że dziwne i tajemnicze rzeczy działy się w Serie A na długo przed wybuchem afery calciopoli.


foto: www.flickr.com

poniedziałek, 8 lutego 2010

Varriale-maiale. Czyli co ciekawego zdarzyło się w weekend.


Przed Wami dość subiektywne podsumowanie 23. kolejki Serie A. Inaczej niż dotąd, nie piszę o poszczególnych spotkaniach, ale zwracam uwagę na to, na co warto ją, moim zdaniem, zwrócić. Czekam na Wasze opinie dotyczące tej małej zmiany. Zapraszam do lektury.

Istnieje życie bez Sneijdera. Proszę bardzo, zdawało się nam cały czas, że bez Holendra Inter gra smutny futbol. Tymczasem w meczu z Cagliari zobaczyliśmy szybkich i zabójczych nerazzurri. Szczególnie podobały się wymiany piłki w trójkącie Pandev-Eto'o-Milito. Wyglądało, jakby piłkarze ci grali ze sobą od wielu miesięcy. A tak nie jest. Chwaliliśmy Inter po derby, teraz znów wypada im przyklasnąć. Fajnie, naprawdę fajnie. Chelsea - bój się!

Lazio. Let it B? Wczoraj, po raz pierwszy, zacząłem brać na poważnie możliwość spadku Lazio do niższej kategorii. Do tej pory byłem przekonany, że potencjał piłkarski rzymian jest zbyt duży by zlecieć w dół. Tymczasem tego potencjału na boisku po prostu nie widać. Lazio może popaść w pułapkę - przekonane o swojej wyższości nad bezpośrednimi rywalami może zapomnieć, że gra o utrzymanie opiera się na walce i determinacji. Piłkarze biancocelesti nie są przyzwyczajeni do takich sytuacji. Swoje trzy (a może nawet cztery) grosze dorzuca do całej sytuacji trener Ballardini. W ostatnich 15 minutach meczu z Catanią na murawie znajdowało się 4 napastników i tylko dwóch pomocników ("stojanow" Baronio i nominalny lewy obrońca Kolarov). Prawdziwe harakiri. Spadek Lazio? To dopiero byłby numer.

Kuriozalny mecz we Florencji. Pojedynek Fiorentiny z Romą pokazał po raz kolejny, jak wiele w futbolu (i w życiu) zależy od tego, w którą stronę wieje wiatr. Fioletowym ostatnio nie wychodzi po prostu nic. Rzymianom zamienia się w rękach w złoto wszystko, co w nie wezmą. Wczoraj było podobnie. Viola grała, strzelała, atakowała, wiatr robił Vargas, znakomicie rozgrywał piłkę Montolivo, bombardował świątynię wroga Gilardino. I co? I giallorossi zdobyli dość przypadkowego gola w jednej ze swoich dwóch groźnych akcji. Nie zasłużyli nawet na remis, a wygrali. Wielki mecz Julio Sergio w ich bramce.

Pusty bak Milanu. Rossoneri sami skreślają się z walki o scudetto. Ciężko mieć jednak do kogokolwiek pretensje. Dużo sił kosztowała ich wielotygodniowa pogoń za czołówką. A obrabiali wszystko 13-14 piłkarzami. Jeśli zajmą 3. miejsce w lidze, uznam ich sezon za pozytywny. Wzmocnieniem miał być Amantino Mancini, ale zadebiutował słabo. Swoje zdziwienie tym transferem zdążył już wyrazić Silvio Berlusconi. Mając przeciwko sobie premiera Włoch, Brazylijczyk chyba nie zagrzeje długo miejsca w Milanello...

Zac. Już zaczynasz? Nie rozumiem fiksacji Alberto Zaccheroniego na punkcie ustawienia 3-5-2. Trener ten już w Lazio, Interze i Torino miewał ciągotki do nachalnego stosowania tego ustawienia, mimo braku odpowiednich do tego wykonawców. Czekałem, aż stanie się to w Juventusie. Uderz w stół... Zaccheroni zdążył wypalić w tygodniu, że Stara Dama ma właściwych do takiej gry piłkarzy. Pytam się: jakich? Widzisz, Zac, w swoim składzie jakichś skrzydłowych alla Cafu zdolnych zasuwać cały mecz po flance? Grosso i Caceres? Ma dai! Kibice Juve, przygotujcie się na równie bezbarwne występy jak w Livorno (myśl przewodnia: długa piłka). Choć, czy za Ferrary było lepiej?

Koszmar Damato. Po takich decyzjach opadają ręce. 44 minuta meczu Udinese-Napoli. Wynik 1-1. Snajper gości, Denis, trafia w poprzeczkę. Do piłki dopada Maggio i zostaje ścięty w polu karnym przez Islę. Po prostu: ścięty. Sędzia Damato stoi 5 metrów dalej. Karny i niemal pewne 1-2? Gdzież tam. Drugie żółtko dla Maggio za symulację. Udinese wygrywa mecz 3-1. I jak tu nie stracić nerwów?

Obrona Sieny: futbolowe jaja. Wielokrotnie pisałem o zabawnych wyczynach defensorów Sieny. Właściwie ciężko nazwać to błędami, bo obrazilibyśmy w ten sposób takie zwykłe, normalne błędy. Defensywa Sieny po prostu sama strzela sobie gole. Od początku sezonu. Nic dziwnego, że zespół leci do drugiej ligi. Samobójem były też zimowe wzmocnienia tej formacji. Cribari zdążył już zarobić dwie czerwone kartki i "zrobić" karnego dla Cagliari. Pratali, we wczorajszym meczu z Sampdorią, chciał zagrać piłkę głową do bramkarza, ale w przedziwny sposób wystawił ją Pozziemu przed pustą bramkę. Brak słów. Alberto Malesaniemu wypadł ostatni nie-siwy włos.

Głupota włoskich dziennikarzy. Rozluźniony Mourinho czeka po bardzo dobrym meczu z Cagliari na pytania ze studia Rai 2. Doczeka się przede wszystkim kolejnej odsłony wałkowania tematu jego stosunków z Balotellim. Kilkanaście minut później Leonardo, zamiast o opinię na temat pojedynku w Bologni, będzie pytany przede wszystkim o nocne wyczyny Ronaldinho. Ciężko zachować spokój. Enrico Varriale, który tematy te upierdliwie drążył jest, moim zdaniem najbardziej irytującym włoskim dziennikarzem sportowym. Ale jest też odbiciem ogólnego sposobu analizowania calcio we włoskich mediach. Dużo gadania o sprawach okołopiłkarskich, mało pogłębionych refleksji. Dużo hałasu o nic. W takich chwilach nie dziwię się częstej irytacji Mourinho i jego złośliwym komentarzom w kierunku dziennikarzy. A nawet je podzielam.

Giacomo Bulgarelli. Kibice Bologni wspominali, podczas meczu z Milanem, legendę swojego klubu, która odeszła od nas rok temu. Wielki piłkarz, był też po zakończeniu kariery bardzo cenionym ekspertem telewizyjnym. Często słuchałem jego komentarzy, zaczynając swoją "przygodę" z włoskim futbolem. Na Renato Dall'Ara były oklaski, piosenki, wielkie flagi z podobizną Giacomino. Ładnie i wzruszająco. Lepsza twarz calcio.


foto: telegiornaliste.com

poniedziałek, 1 lutego 2010

22. kolejka. Bari gra pięknie, Roma gra do końca, Juve nadal do kitu


To nie starcie uśpionych gigantów (Juventus-Lazio), ale walka Cagliari z Fiorentiną była dla mnie meczem kolejki. Zakończyła się ona sprawiedliwym remisem. Remisem ze wskazaniem na gospodarzy, gdyż ci nie podłamali się ani szybko straconym golem, ani błędem arbitra, który powinien chyba wyrzucić z murawy Felipe (faul taktyczny), ani kontuzją bramkarza Marchettiego (wszedł za niego debiutant Vigorito). Sardyńczycy odwrócili losy pojedynku i pewnie wygraliby, gdyby nie bezsensowny faul Cossu i druga żółta kartka dla tego pomocnika. Viola doprowadzili do stanu 2-2 i taki wynik utrzymał się do końca. Ogólnie było to dobre, wyrównane spotkanie. Ciężka murawa sprawiła, że poziom nie wszedł na półkę z napisem "bardzo dobry". Bardziej zadowolony po meczu mógł być chyba Massimiliano Allegri. A humor z pewnością dodatkowo poprawiła mu dzisiejsza wiadomość. Młody szkoleniowiec otrzymał prestiżową Panchina D'Oro, został uznany przez kolegów po fachu za najlepszego trenera w poprzednim sezonie (choć brano też pewnie pod uwagę osiągnięcia w drugiej połówce roku kalendarzowego 2009).

Dużo obiecywałem sobie również po meczu Bari-Palermo. I też się nie rozczarowałem. Mieliśmy tu sytuację analogiczną - Palermo odrobiło straty (piękny gol Pastore), wyciągnęło na 2-2 i zdawało się, że ma sprawy pod kontrolą. Głupia druga żółta kartka dla Liveraniego (wcześniej zawalił gola na 2-0 - trampkarska strata piłki), a za chwilę równie bezsensowny faul we własnym polu karnym, popełniony przez Melinte. I było praktycznie po sprawie. Skończyło się na 4-2 dla gospodarzy. Tempo gry wysokie, gole efektowne, sporo ciekawych zagrań i akcji z obu stron. Niezła reklama Serie A, potwierdzenie dobrej dyspozycji Palermo i małe odrodzenie słabszych ostatnio pugliesi. Brawa dla obu ekip.

Bardzo długo ze Sieną męczyła się Roma. Impas przełamał dopiero w 89. minucie Okaka, zdobywając efektowną bramkę piętą. Giallorossi odczuwali absencje piłkarzy ofensywnych (Toni, Totti, Menez, Vucinić). Szczególnie ciężko grało im się po przerwie. Wydawało się, że toskańczycy wywalczą upragniony remis, znakomicie bronił ex-romanista Curci, ale znów, podobnie jak z Interem, zabrakło koncentracji i szczęścia. Szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że Okaka trzymał w szatni spakowaną walizkę. Tuż po meczu poleciał do Londynu, gdzie podpisał półroczną umowę z Fulham (wypożyczenie).

Posticipo Juventus-Lazio było bardzo przeciętnym widowiskiem. Lepsze wrażenie pozostawiła Stara Dama, ale byłoby wielką niesprawiedliwością, gdyby wygrała mecz po tak naciągniętym rzucie karnym. Del Piero już wcześniej dwukrotnie w fatalnym stylu wykładał się w polu karnym, aż za trzecim razem nabrał arbitra Saccaniego. Po celnie wykonanej jedenastce eksplodował, choć przecież wiedział, że karnego być nie powinno. Szkoda, w ten sposób piłkarz ten po raz kolejny stracił w moich oczach. Dlaczego piszę tyle o tej sytuacji? Bo to chyba jedyne ciekawsze zdarzenie z wczorajszego wieczoru na Olimpico. Może jeszcze dodam tego dziwaczną kontuzję Mauriego, który po zdobytym golu rozbił sobie głowę podczas biegu pod sektor laziali. Nieprzypadkowo zawodnik ten złośliwie uznawany jest za jednego z najbardziej "zniewieściałych" zawodników w Serie A.

Przyznam, że powyższy wpis był wyjątkowo, jak na calciobar, złośliwy. To chyba efekt rozczarowania poziomem - było nie było - klasyku ligowego. Teraz więc będą pochwały. Dla Sampdorii. Istnieje, jak widać, życie bez Antonio Cassano. Skonfliktowany z Del Nerim piłkarz znów nie pojawił się na murawie, a Samp odniosła drugie zwycięstwo z rzędu. Na trzy oczka zasłużyła, zdominowała grę przed przerwą, a potem "po włosku" kontrolowała sytuację. Ładnego gola zdobył Palombo, swoją bramkę dorzucił też Pazzini, dla którego Genua staje się powoli za mała. To jest już napastnik europejskiego formatu! Jeszcze słówko o Cassano - w sobotę był blisko wypożyczenia do Fiorentiny. Został w Samp, m.in. po namowach kibiców. To źle wróży Del Neriemu. W starciu ze wspartym przez ultrasów Cassano ten sympatyk Ligi Północnej nie ma większych szans.

Napoli nie przegrało już od 15. kolejek, ale remis 0-0 z Genoą został odebrany u stóp Wezuwiusza jako rozczarowanie. To zespół Waltera Mazzarrego prowadził grę, ale grifoni postawili na wzmocnioną defensywę kosztem zwyczajowych zapędów ofensywnych. Było to wszystko dość brzydkie i męczące, ucierpiało na tym widowisko. Ale okazało się skuteczne. Napoli nie miało szczęścia, Cannavaro trafił w poprzeczkę, a defensor Genoi, Dainelli, zagrał ręką we własnej szesnastce, co umknęło uwadze arbitra Morgantiego.

Jeszcze większe rozczarowanie przeżyła czerwono-czarna połowa Mediolanu. Milan, na zakończenie koszmarnego tygodnia, jedynie zremisował 1-1 z Livorno. Rossoneri mieli w tym meczu przewagę, sporo okazji, ale tak naprawdę nie pokazali tego, czym jeszcze niedawno imponowali. Szybkiej i kombinacyjnej gry, częstej zmiany pozycji. Livorno broniło się długimi fragmentami gry bardzo głęboko, ale nie można powiedzieć by ukradło remis. Wywalczyło go sobie. Nowy-stary trener, Serse Cosmi, mógł triumfować. Leonardo musi myśleć jak odeprzeć atak Romy na 2. miejsce w tabeli.

Wyrównana walka i sprawiedliwe remisy po 1-1. Tak w skrócie opisać można pojedynki Chievo z Bologną oraz Catanii z Udinese. W obu meczach do przerwy prowadzili goście. W obu, po wyrównujących bramkach zdobytych przez gospodarzy, tempo siadło i rywale wydawali się w miarę zadowoleni z podziału punktów. Przy porażkach Atalanty i Sieny takie utrzymanie status quo mogło chyba zadowolić wszystkich. Szczególnie sytuacja Chievo i Bologni jest coraz bardziej stabilna.

Pojedynek Parmy z Interem został przełożony na 10. lutego. Opady śniegu nie zaszkodziły przykrytej specjalnymi płachtami murawie. Sprawiły natomiast, że ryzykowne stało się poruszanie po trybunach Ennio Tardini. Takie "kwiatki" to chyba tylko w Italii...


foto: tuttosport.com